Jak krzepła polska świadomość. Z prof. ANDRZEJEM NOWAKIEM rozmawia Leszek Sosnowski
Rozmowa ukazała się w miesięczniku WPiS nr 9/2014.
Leszek Sosnowski: Rozeszła się gminna wieść, że będziesz kandydował na prezydenta Polski. Nie tylko moim zdaniem miałbyś duże szanse, ale z drugiej strony jako wydawca trochę się zaniepokoiłem; zyskalibyśmy prawdopodobnie świetnego prezydenta, ale stracilibyśmy jeszcze lepszego autora. Następne pięć tomów „Dziejów Polski” albo by się w ogóle nie ukazało, albo wyszłyby z co najmniej dziesięcioletnim opóźnieniem…
Prof. Andrzej Nowak: Tym nie należy się niepokoić. Po pierwsze, oferta ma charakter wakacyjny, powiedziałbym – coś takiego, jak coroczne poszukiwania potwora z Loch Ness. Tyle że zamiast potwora z Loch Ness, wyłaniają się kolejni kandydaci na kandydatów. Oczywiście, traktowałem to i traktuję jako bardzo miły wyraz zaufania niedużej grupy bardzo zacnych ludzi, którzy taką właśnie koncepcję wysuwają. Ale rzecz jasna jest to kompletnie oddalone od rzeczywistości i dlatego spokojnie pracuję nad kolejnym tomem historii Polski. Mogę o tym Czytelników zapewnić.
Nie wszyscy Czytelnicy zdają sobie sprawę, jak ogromne to przedsięwzięcie i chcieliby już mieć w ręku ten kolejny tom – tak się zafascynowali pierwszym. Powiedzmy im w takim razie, w którym miejscu swej pracy jesteś.
Bardzo dziękuję za uznanie, ale przygotowanie takiego tomu wymaga przede wszystkim naprawdę bardzo szerokiej lektury. Powiedziałbym, że łatwiej to już było, gdyż w przypadku pierwszego tomu zestaw źródeł jest na tyle ograniczony, że właściwie mogłem większość z nich po prostu przeczytać. Teraz przekracza to już moje możliwości, a chyba i możliwości większości specjalistów od danej epoki; na tyle przyrasta liczba dokumentów czy kronikarskich zapisków w porównaniu do poprzedniego okresu.
Przypomnijmy zatem, jakie lata obejmie drugi tom „Dziejów Polski”.
Będzie opisywał czasy od 1202 do 1492 r. Tyle dzieje się w tym okresie rzeczy ważnych, wspaniałych, dotykających jakże istotnych dla nas kwestii… Epoka ta wymaga naprawdę wielostronnej, głębokiej lektury. Nie tylko samych źródeł, ale też książek i opracowań tej tematyce poświęconych.
I na pewno nie tylko źródeł polskich. Już w pierwszym tomie powoływałeś się np. na dokumenty ruskie i niemieckie.
Oczywiście. Ruskie i niemieckie źródła z tego okresu są niezmiernie ważne, węgierskie także. Nie znam co prawda węgierskiego, ale Węgrzy aż do końca XVIII w. na szczęście posługiwali się łaciną. Mogę tu dodać, że nawet „Marsyliankę” śpiewali najpierw po łacinie; język ten szanowali.
Dlatego Polakom, wśród których znajomość łaciny była powszechna, łatwo się było z nimi porozumiewać.
To był naród bliski nam kulturowo. Bardzo szeroka elita społeczna, szlachecka, dysponowała w obu krajach wspaniałym narzędziem uniwersalnej komunikacji, jakim była łacina. Wracając jednak do okresu XIII-XV w., to najważniejszym i najciekawszym bodaj zagadnieniem, które teraz mi się rysuje, choć w ciągu dalszej lektury może to się jeszcze zmienić, jest zagadnienie świadomości narodowej, krystalizowania się poczucia narodowego. Bardzo modna i bardzo często bezmyślnie powtarzana przez współczesną inteligencję jest teoria, według której narody są wytworem dopiero XIX i XX w. Przede wszystkim rewolucji przemysłowej; chodzi o powiązania zjawisk gospodarczych ze społecznymi i kulturowymi. Nie będę tu przywoływał różnych autorytetów, które tę właśnie teorię podtrzymują, jak niegdyś Marks i Engels. Gdy jednak czyta się źródła z drugiej połowy XIII lub z początku XIV w., widać, jak kompletnie fałszywa jest ta teza. Jak silne i ponadstanowe – dotyczące nie tylko króla, rycerzy i paru biskupów, ale całego ludu – jak głęboko zakorzenione było poczucie wspólnoty narodowej. Tu nie da się użyć innego określenia niż narodowa wspólnota. Co było tego powodem? Ano oczywiście kwestie gospodarcze i społeczne – łączące się z politycznymi. Tyle że kwestie te stawiano już w wieku XIII, a nie dopiero w XIX czy XX.
Jednakże miasta w Polsce tego okresu cechowały się żywiołem obcym, głównie niemieckim…
Kolonizacja na prawie niemieckim, bardzo ważna, kulturowo ożywcza, przyniosła nam wiele dobrych rzeczy. Nie ma co tego pomniejszać czy ustawiać w jakimś wykrzywionym przez źle pojmowane nacjonalistyczne emocje świetle. Kolonizacja, czyli napływ sporej grupy ludności, przede wszystkim właśnie do miast, które w XIII w. są tworzone jakby od nowa. Były już wcześniej ośrodki miejskie, ale miasta z prawdziwego zdarzenia powstają na ziemiach polskich dopiero w XIII w. i na nowo się organizują.
Na prawie niemieckim, głównie magdeburskim.
Tak, na różnych wariantach prawa niemieckiego; można w skrócie powiedzieć, że najczęściej na prawie magdeburskim. Wiąże się to z bardzo licznym napływem niemieckiego elementu etnicznego i kulturowego przyjmowanego przez ludność miejscową jako obcy, który zaczyna w miastach dominować. Nie we wszystkich regionach w tym samym stopniu, ale na Śląsku, w Wielkopolsce, w Małopolsce, w Krakowie w stopniu znacznym. Mówią w innym języku, nie chcą się uczyć miejscowego. Niektórzy tak, ale inni nie, bo tworzą zamkniętą wspólnotę. Grupy te żyły w pewnym sensie w getcie, w którym podtrzymywały swój język i swą odrębność kulturową. I to wywoływało napięcia. Obcy zajmują dominującą pozycję w handlu, mają pieniądze, są bogaci. Musiało dochodzić do konfliktu społecznego, którego mechanizm jest uniwersalny. Rodzi się konflikt nie tylko z ludnością uboższą, nie posiadającą pieniędzy, ale także z ośrodkiem politycznej władzy, który pozostaje oczywiście polski. Książęta piastowscy w znakomitej większości kultywują polską tożsamość, otoczenie rycerskie tak samo. Mówiliśmy już w pierwszym tomie, że świadomość polska rodzi się i na pewno związana jest z tą dynastią.
Pisałeś tam również o pierwszym zdaniu zapisanym po polsku w 1182 r.
Tak. Osadnik z Czech przyjął polski język i zwraca się w nim do swej polskiego pochodzenia żony.
Chcąc jej pomóc, ulżyć w pracy.
Bardzo to piękne. A potem drugie odnotowane polskie zdanie, które pojawia się już w XIII w., nie mniej charakterystyczne, wypowiedziane przez księcia Henryka Pobożnego w bitwie pod Legnicą: Gorze nam się stało. Książę powiedział je, gdy zobaczył, że Tatarzy przeważają i że bitwa będzie przegrana. Zdanie podwójnie symboliczne, bo nieraz stanie się nam jeszcze gorzej w historii. Ważne jest tu, że wypowiedział je książę, któremu przypisywano zgermanizowanie. W śląskiej gałęzi Piastów, o której początkach mówiliśmy w pierwszym tomie, a która rozrośnie się bardzo w XIII, XIV w. i najdłużej, bo do XVII w. przetrwa, niewątpliwie następują tendencje germanizacyjne, asymilacji do kultury niemieckiej. Ale w XIII w. nikt nie miał wątpliwości, że i Henryk Brodaty, i jego syn Henryk Pobożny, bardzo ważni dla polskiej historii książęta Śląska, byli i czuli się Polakami, bo czuli się dziedzicami piastowskiego dziedzictwa. To, że w ogniu tak ważnej bitwy książę śląski mówi po polsku, świadczy właśnie o tym, że jego świadomość nie była świadomością przybyszów, kolonistów niemieckich, których zapraszał, żeby podnieść wartość gospodarczą swojej ziemi. Wracając do kluczowego konfliktu w XIII w. – choć nie chcę go wyolbrzymiać, były też różne elementy współpracy – w tym właśnie starciu krzepła polska świadomość narodowa. Odezwie się ona także bardzo mocno przede wszystkim w działalności Kościoła, kolejnych arcybiskupów, wśród których szczególnie jawi się wielka postać arcybiskupa gnieźnieńskiego Jakuba Świnki.
Przypomnijmy, że diecezja wrocławska podlegała cały czas Gnieznu; wtedy i jeszcze parę wieków później, choć terytorialnie do Polski już nie należała.
Gniezno odgrywa rolę zwornika ziem polskich. Na czoło całej świadomej polskiej elity politycznej w XIII w., inaczej niż w okresie opisywanym przeze mnie w pierwszym tomie, wysuwają się przed książąt piastowskich – arcybiskupi polscy. Oni najdojrzalej rozważają tę myśl zjednoczenia ziem polskich i podtrzymania wspólnoty polskiej w sytuacji jej rozbicia na poszczególne dzielnice. I tutaj pojawia się właśnie abp Jakub Świnka ze swoją ideą odnowienia Królestwa Polskiego, którą zrealizował. Bez niego nie byłoby króla Przemysła II, nie byłoby też Władysława Łokietka koronowanego już po śmierci abp. Jakuba Świnki przez jego drugiego z kolei następcę, Janisława. Odrodzenie Królestwa dokonuje się więc w warunkach bardzo mocno zakorzenionej świadomości narodowej, świadomości starcia z żywiołem niemieckim, silnym i wpływowym, posuwającym się nie tylko i nie przede wszystkim z mieczem w ręku, z czym najczęściej jest przez nas kojarzony. Walka o tożsamość polską, o to, czy miasta staną się niemieckie, czy przeważy polityczny żywioł polski, piastowski – to jest dramatyczny moment, który trzeba opisać w drugim tomie „Dziejów Polski”. Żeby go zrozumieć, a nie spłycić i nie uprościć do propagandowej kliszy, trzeba właśnie sporo przeczytać – źródeł, opracowań, najnowszych badań.
Podpowiedzmy może Czytelnikom, że mówiąc o źródłach, mamy na myśli przede wszystkim liczne dokumenty.
Oczywiście, ówczesne dokumenty wystawione, czyli tworzone w wiekach XII-XIV przez książęta, biskupów, dotyczące różnych zagadnień. Do źródeł zaliczamy też kroniki z tego czasu. Aby ta książka mogła odeprzeć zarzuty potencjalnych krytyków, że nie uwzględniam najnowszego stanu badań zagadnień narodowych we współczesnej nauce światowej, czytam przy okazji nie tylko materiały źródłowe, ale fascynujące opracowania wiążące się z tym tematem. Np. nakładem Oxford University Press wyszła właśnie praca izraelskiego historyka Azara Gata radykalnie odrzucająca wszystkie te brednie, że narody narodziły się dopiero w XIX i XX w. I autor wcale nie ma tu na myśli tylko narodu żydowskiego, bo to akurat oczywiste, że na pewno nie narodził się on w XIX w. Autor tej pracy dokonuje bardzo szczegółowego przeglądu narodów europejskich od średniowiecza i podkreśla znaczenie przykładu polskiego – oczywiste jest dla niego, że w XII, XIII w. istnieje naród polski. Inna praca, brytyjskiego historyka Adriana Hastingsa, też niedawno wydana przez Cambridge University Press, podkreśla nie tylko przygodę angielską z rozwojem odrębnego narodu. Anglia jest tutaj oczywiście zaawansowana, ale znów przypadki polski i węgierski zadają w oczywisty sposób kłam teoriom, że narody pojawiają się dopiero w XIX w.; istnieją średniowieczne narody polski i węgierski. Natomiast faktycznie wiele narodów, które są dużo młodsze – pojawia się w dziejach później, i to ich przypadki stawiane są dzisiaj jako pewnego rodzaju wzór. Nikt oczywiście np. o narodzie belgijskim w wiekach XIII-XVII nie słyszał.
Albo o narodzie amerykańskim… Można by nawet zapytać, czy naród niemiecki istniał wówczas w takim rozumieniu jak dziś.
Niemiecka wspólnota kulturowa istniała w pewnej formie, innej niż w Polsce, bo pozostawała rozbita przez większość swej historii na wiele państwowości. Zjednoczony niemiecki naród wykuwa „krwią i żelazem” dopiero Bismarck. To, że Cesarstwo – choć jego rdzeniem pozostawał żywioł niemiecki – nie przekształciło się w efektywne państwo niemieckie w wieku XII czy XIII, ale przeciwnie, umacniały się w nim raczej procesy decentralizacyjne – było dla Polski z geopolitycznego punktu widzenia niewątpliwie korzystne. W okresie polskiego rozbicia dzielnicowego nie ma już wielkich wypraw Cesarstwa na Poznań czy Kraków. Jest oczywiście problem ekspansji nowych, mniejszych tworów politycznych, takich choćby jak marchia brandenburska czy zakon krzyżacki. Ale, śmiem twierdzić, najważniejsze jest w tym czasie właśnie formowanie się polskiej świadomości narodowej, pobudzające proces odbudowy politycznej jedności, kształtowanie nowych form państwowych Korony Królestwa Polskiego. Korzystam przy tym sporo z fundamentalnego dzieła śp. Janusza Kurtyki „Odnowione Królestwo” z 2002 r., które otwarło zupełnie nowe horyzonty na wiek XIV, na budowanie nowych instytucji politycznych i przemiany społeczeństwa polskiego już w 2. połowie XIV w., przede wszystkim w czasach króla Kazimierza Wielkiego. Muszę przyznać, że jako młody człowiek nie doceniałem postaci tego monarchy, który nie przemawia od razu do młodzieńczej wyobraźni, bo przecież ten król nie odnosi sukcesów z mieczem w ręku. Jednak jego dzieło organizatora, świadomego odnowiciela państwa polskiego rzeczywiście zasługuje już na przydomek: „Wielki”. Polska przechodzi w drugiej połowie XIV w. niesłychany rozwój, bez którego niemożliwe byłyby późniejsze sukcesy polityczne, a przede wszystkim Grunwald.
Dodajmy, że jeżeli chodzi o Kazimierza Wielkiego, to najważniejsze jest może nie tyle to, że zostawił Polskę murowaną, ale przede wszystkim, że podwoił jej obszar.
Otóż to. Otworzył Polskę na wschód.
W sumie bez wielkich bitew i wojen.
Nie mogąc przebić się na ziemie, o które zabiegał, Pomorze i Śląsk, stworzył szansę umocnienia Polski przez wyjście na wschód, na Lwów, Ruś Czerwoną, gdzie piastowskie kontakty, interesy, wyobraźnia, sięgały już szeroko w wieku XII, o czym piszę w pierwszym tomie. Dopiero jednak za Kazimierza Wielkiego przybierze to postać świadomej, okrzepłej, nowej polityki wschodniej, zmieniającej w pewnym sensie oś geopolityczną Polski. To dzieje się właśnie w wieku XIV i rzecz jasna XV.
Mapa pokazująca maksymalny zasięg terytorialny państwa polsko-litewskiego na przełomie XV i XVI w.
Oś geopolityczna Polski zmienia się w sposób wymuszony. Trzeba to podkreślić, bo jak mówiłeś, nie chodzi o to, że Kazimierz odpuścił Śląsk czy Pomorze Zachodnie – co mu nieraz zarzucano. Była to rezygnacja wymuszona sytuacją, jaka wtedy w Europie panowała.
Oczywiście. Kiedy wchodzi się w źródła, widać, jak te nasze, emocjonalne czasem pretensje do przeszłości, do różnych historycznych władców, muszą ustąpić w zestawieniu z głębszą wiedzą o czasach. Weźmy choćby pretensje o Grunwald jako o niewykorzystane zwycięstwo. Jak to „łatwo” było niby wykreślić nagle zakon krzyżacki z mentalnej i politycznej mapy Europy XV w.? To wymagało kilkudziesięciu lat dalszych zabiegów, w których kluczowy był nie tylko oręż, choć oczywiście zwycięstwo pod Grunwaldem miało kolosalne znaczenie – to było naprawdę najważniejsze zwycięstwo w polskiej historii. Także jednak pióro, dyplomacja i propaganda były niesłychanie ważne w tej walce. Ważne było to, że najpierw Kazimierz Wielki, a potem Jadwiga wraz ze swoim mężem Władysławem Jagiełłą podjęli ideę uniwersytetu. I to, że były już przygotowane – użyję tu wyświechtanego współczesnego określenia – kadry, które mogły obronić pozycję Polski nie samym mieczem, bo to nie wystarczało. Mieczem nie da się niczego utrzymać na trwałe w sytuacji, gdy ten miecz nie może podbić całej Europy, zmusić siłą i papiestwa, i cesarstwa do akceptacji polskiej woli – o tym nie było mowy. Można było Zakon pokonać, ale potem trzeba było przekonać Europę, że Zakon nie ma racji. Że nie jest biednym i przegranym, który został pobity przez pogańskich barbarzyńców i żyjącego w pogaństwie dzikiego króla Władysława Jagiełłę, jak odmalowywała to propaganda krzyżacka. Trzeba było przekonać, że racje ideowe, zrozumiałe dla chrześcijańskiej Europy, dla papieża, dla odbiorców w cesarstwie niemieckim, przemawiają za tym, że to Polacy są po słusznej stronie, a Zakon po niesłusznej.
Zresztą Jagiełło zaczął już długo przed słynną bitwą potężną kampanię dyplomatyczną na europejskich dworach. Wysyłał listy i inne, mówiąc dzisiejszym językiem, elaboraty, przekonujące, że to Polacy mają rację. I to faktycznie odniosło skutek, bo jednak spora część rycerstwa zachodniego, która powinna była dojechać pod Grunwald, nie znalazła się tam.
Otóż to. Walka z Zakonem to proces rozłożony w czasie i dlatego właśnie nie było możliwe natychmiastowe skonsumowanie zwycięstwa pod Grunwaldem. To nie wynikało tylko z opieszałości Jagiełły czy rycerstwa polskiego. Żeby zobaczyć, jak ten triumf Królestwa Polskiego stopniowo dojrzewa, trzeba wejść właśnie w głąb źródeł i zrozumieć skalę tego triumfu. Bo rok 1492 r., w którym powinna zakończyć się narracja drugiego tomu „Dziejów Polski”, to niewątpliwie czas, kiedy Polska stanęła u zenitu swojej potęgi. Przypomnijmy: od wschodnich granic Wielkiego Księstwa Litewskiego pod panowaniem Kazimierza Jagiellończyka było zaledwie około 200 km do Moskwy; tak przebiegała nasza granica. Korona Królestwa Polskiego walczyła, upominała się o dostęp do Morza Czarnego. Jest to przecież także ten czas, kiedy na uniwersytecie w Krakowie studiuje Mikołaj Kopernik, zdobywając podstawy wiedzy i wyobraźni, które pozwolą mu sformułować nową, rewolucyjną teorię o świecie.
Niby wiemy, że był Kopernik, że był Grunwald, że było takie olbrzymie państwo na mapie Europy: Wielkie Księstwo Litewskie i Korona Królestwa Polskiego, czyż jednak nie są to w naszych czasach tylko mgliste pojęcia? Kto wierzy w tę dawną potęgę?
A kiedy w szczegółach wchodzi się w ten świat wysiłków, pracy i walki ludzi XIV i XV w., to dopiero to budzi podziw i refleksję jednocześnie. Podziw, jak ta wspólnota narodowa w XII-XIV w. okrzepła w konfrontacji z wyzwaniem. Nie z jednoznacznym wrogiem, bo to zbyt łatwo byłoby powiedzieć, ale z wyzwaniem poważnym, jakim była kolonizacja na prawie niemieckim i zarazem konieczność dokonania modernizacyjnych przemian. Wspólnota odpowiada na wyzwania w sposób oryginalny, twórczy i zarazem cementując się.
Kraków już w XV w. staje się jednym z najważniejszych centrów europejskich. Wtedy Niemcy nie przyjeżdżają już do Krakowa, by nieść cywilizację, ale żeby jej tutaj zażywać. Przecież Wit Stwosz nie przyjechał pod Wawel dlatego, że miał tu coś kolonizować. Przyjeżdżał jako znany norymberski artysta, żeby móc się w Krakowie twórczo wyżyć, bardziej niż tam, skąd przybywał.
Bo tu było bogactwo. Takiego artystę można było, przepraszam za słowo, kupić.
Ale była też większa wolność.
Wolność twórcza także. Dodajmy jeszcze jeden przykład, o którym za rzadko mówi się na poziomie podręczników szkolnych. Uniwersytet Krakowski jest o 22 lata starszy od najstarszego uniwersytetu niemieckiego, który powstanie w Heidelbergu (jednym z pierwszych jego rektorów będzie zresztą – Mateusz z Krakowa…). Uniwersytet Lipski założono dopiero w 1409 r. Zaledwie o rok młodszy od Uniwersytetu Krakowskiego jest Uniwersytet Wiedeński. Nie chodzi o to, by puchnąć z dumy, tylko o to, żeby wyobrazić sobie właśnie to, że Polska, przesuwając się na wschód, nie dała się odepchnąć od Europy, ale coraz intensywniej i coraz bardziej twórczo uczestniczy w europejskim, chrześcijańskim, łacińskim świecie cywilizacji. Przyjeżdżają tu, jak powiedziałeś, studenci niemieccy, zwłaszcza kiedy zacznie podupadać starszy od Uniwersytetu Krakowskiego Uniwersytet Praski, co będzie miało miejsce w połowie wieku XV. To fascynujące przesuwanie się Polski na wschód oznacza jednocześnie przesuwanie się wraz z Polską zachodniej Europy na wschód. I to jest kapitalna sprawa, w której odnajdujemy na nowo wielkość Polski.
To właśnie dzięki Polsce zachodnia cywilizacja ogarnęła nowe, wielkie tereny na wschodzie.
Za sprawą pracy kulturowej, którą Polska realizuje. Oczywiście także w imię własnej racji stanu. To, że Kazimierz Wielki założył uniwersytet, wynikało z prostej myśli, że potrzebne są kadry prawnicze. A potem, kiedy odnawia uniwersytet Władysław Jagiełło, już po śmierci Jadwigi, to oczywiście zabiega o to, żeby ten uniwersytet dał kadry na poszerzanie tej przestrzeni europejskiej, łacińskiej na Wielkie Księstwo Litewskie. I dlatego warto przypomnieć, że drugim w historii rektorem odnowionego Uniwersytetu Krakowskiego – a co roku wybierano nowego – był Litwin. Po Stanisławie ze Skarbimierza, pierwszym wielkim, wspaniałym intelektualiście, który rozpoczyna listę rektorów odnowionego Uniwersytetu Krakowskiego, przychodzi Jan, książę drohicki, zresztą krewniak Jagiełły. Nie z racji jakichś zasług intelektualnych, ale właśnie po to, żeby włączać nowe obszary do tej kultury, która uczyni z Litwy kraj europejski, która uczyni z Białorusi, będącej częścią ówczesnej Litwy, kraj europejski, która otworzy szerzej wrota tej cywilizacji łacińskiej przez Polskę właśnie na wschód. Opowieść, którą zaczęliśmy od kolonizacji niemieckiej prawa magdeburskiego, można by zamknąć tym, że w mieście Kijowie stoi jedyny chyba na świecie pomnik prawa magdeburskiego.
Naprawdę? Do tej pory stoi?
Tak, został niedawno odrestaurowany. To pokazuje właśnie, że ten proces dotarł tam przez Polskę, przez związek z Polską. I właśnie w całym tym skomplikowaniu, połączeniu różnych motywów, możemy zobaczyć, jak ciekawa i jak wielka jest historia Polski.
Mnie się wydaje, że to, co w drugim tomie będzie dla historyków i Czytelników najbardziej zaskakujące, to cezura, którą zastosowałeś. Bo jednak jest powszechnie przyjęte, że coś się kończy ze śmiercią Kazimierza Wielkiego w 1370 r. – epoka piastowska. Po krótkim panowaniu Ludwika Andegaweńskiego zaczyna się natomiast inny okres – jagielloński. To podział klasyczny; u Ciebie zaś przechodzi się gładko od Kazimierza Wielkiego do Jagiełły i nie będzie w 1370 r. podziału na dwie różne epoki.
Oczywiście, procesy historyczne rzadko mają takie cezury, a jeśli mają, są one związane z jakimiś strasznymi katastrofami, wojnami. Szczęśliwie w tym okresie Polska takiej katastrofy nie przechodzi, w związku z tym nie ma też takiej jednoznacznej cezury. Sama zmiana dynastii przeszła bardzo gładko. Inaczej niż będzie to miało miejsce np. w Moskwie na przełomie XVI i XVII w., gdzie zmiana dynastii stała się dla Rosji katastrofą. Taką katastrofą była także, jak się okazało, zmiana dynastii u Czechów. Oczywiście, po wygaśnięciu dynastii Przemyślidów w 1306 r. nastąpił imponujący rozkwit pod panowaniem Luksemburczyków, ale jest to już dynastia obca – traktująca Czechy jako jedną ze swoich posiadłości, co ostatecznie doprowadzi do straszliwego podziału, który zniszczy wspaniałe, cywilizacyjnie bardziej od nas, trzeba to przyznać, zaawansowane Królestwo Czeskie. Zniszczy w XV w. przez wojnę husycką. U nas nic takiego nie następuje. Umiera Kazimierz Wielki, kończy się wspaniała dynastia, ale gładko obejmuje tron wyznaczony przez niego wcześniejszymi umowami, uznanymi i zaprzysiężonymi przez przedstawicieli społeczeństwa polskiego, król Ludwik Andegaweński, a potem na tronie zasiada Jadwiga, jego córka, również uznana przez społeczeństwo. Następnie elity społeczne tego kraju, przede wszystkim Małopolski, dokonują kapitalnego, fundamentalnego wyboru unii z Litwą. I to też nie przynosi żadnej zmiany tożsamości polskiej, żadnej katastrofy. To są bardzo płynne przejścia. Dlatego nie wydaje mi się, żeby trzeba było koniecznie robić tutaj jakieś cięcie, jakąś cezurę. Natomiast rok 1492, czyli data śmierci Kazimierza Jagiellończyka, o tyle wydaje mi się ważna i usprawiedliwiona, że zbiegają się w niej dwie ważne zmiany. Po pierwsze, to jest moment uznawany za początek nowożytnego polskiego parlamentaryzmu. Wtedy właśnie krzepnie polski sejm. Od tej pory zaczyna zbierać się regularnie, w formach coraz bardziej zinstytucjonalizowanych. Jest stałą reprezentacją społeczeństwa. Parlamentaryzm polski ma oczywiście swoją prehistorię, ale ta regularna historia zaczyna się na pewno w końcu XV w. Krzepnie forma Rzeczypospolitej Polskiej. Oczywiście, nazywa się ona ciągle Koroną Królestwa Polskiego, ale element republikański jest coraz silniej reprezentowany. Kazimierz Jagiellończyk zdecydowanie nie był zwolennikiem republikanizmu. Był człowiekiem uformowanym przez tradycję Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli twardej, autorytarnej władzy. Ale musiał ulegać wpływom silniejszych społecznie i politycznie grup elitarnych Korony Królestwa Polskiego. Musiał – by tak rzec – łagodzić swoje predylekcje, predyspozycje i obyczaje polityczne w zgodzie z tym polskim wpływem. Już jego synowie, a kolejno będą panowali Jan Olbracht, Aleksander i wreszcie Zygmunt Stary, rządzą inaczej niż ojciec – współrządzą ze społeczeństwem. Monarchia przechodzi w Rzeczpospolitą. Nie da się tego całkowicie rozdzielić, bo przecież w pierwszym tomie piszę o genezie Rzeczypospolitej w pismach Kadłubka. Ale jeśli gdzieś szukać genezy zjawiska rosnącej stopniowo przewagi elementu republikańskiego, to będzie to właśnie koniec XV w. Ale jest i druga zmiana, geopolitycznie fundamentalna. Od 1492 r. wrogiem numer jeden staje się dla państwa polsko-litewskiego jednoznacznie Moskwa. To zmienia całkowicie naszą historię. Od 1492 r. zaczyna się seria kilkunastu wojen, trwająca aż po wiek XX, w których Polska, państwo polsko-litewskie, potem Rzeczpospolita, potem pod rozbiorami rosyjskimi naród polski w kolejnych powstaniach, potem II Rzeczpospolita, zmaga się z imperializmem rosyjskim. Wcześniej tego nie było. Oczywiście śledzę początki tego imperium już w pierwszym tomie, ale wtedy nie był to przecież pierwszorzędny problem polityczny dla Polski. Nie był nim również w wieku XIII i XIV, zaczyna natomiast być w XV w., zauważa to już Długosz na ostatnich kartach swej kroniki. Ale ofensywa moskiewska, ofensywa geopolityczna przeciwko temu obszarowi, którego ośrodkiem jest Polska, zaczyna się dokładnie od momentu śmierci Kazimierza Jagiellończyka. Władcy Moskwy czekali na tę śmierć silnego monarchy, by rozpocząć swą wielką ofensywę. To będzie się już bardzo mocno odciskało w kolejnych tomach.
Czekali kilkaset lat, żeby tę ofensywę przynajmniej częściowo wygrać. Bo przecież na początku, wychodząc na wojnę z Polską – nie górowali.
Jednak od 1492 r. to Moskwa atakuje niemal bez przerwy (przerwą jest tylko czas tzw. Smuty na początku XVII w.).
Ale chyba wówczas nie wydawała się jeszcze tak groźna?
Jak zobaczymy – ale to już w trzecim tomie – początki tej ofensywy były bardzo groźne i bardzo skuteczne. Na tyle skuteczne, że pomogły utworzyć, zjednoczyć Rzeczpospolitą. Bo Litwa straciła jedną trzecią swojego terytorium w wyniku pierwszych trzech wojen ofensywnie prowadzonych przez Moskwę. Litwa stanęła na krawędzi likwidacji i dlatego rzuciła się mocniej w ramiona Rzeczypospolitej.
Wracając do roku 1492, to przecież jest to zarazem jedna z dat, które uznaje się za koniec średniowiecza.
Oczywiście. W tym roku odkrycia Ameryki dokonuje niejaki Kolumb, podobno syn Władysława Warneńczyka. Tym się też zajmiemy, żeby te legendy historyczne rozważać i zastanowić się nad nimi. Ale zastanowić się nad nimi na trzeźwo, niekoniecznie im ulegając.
Z tego, co opowiadasz, można wnosić, że drugi tom „Dziejów Polski” będzie chyba jeszcze obszerniejszy od pierwszego?
Nie mogę obiecać, ale na pewno będę się starał, żeby nie był grubszy. I będę się starał, żeby był oddany terminowo.
Czyli możemy Czytelników uspokoić, że mniej więcej za rok dostaną do rąk drugi tom?
Tak, mam nadzieję, że tak.
Oby zatem nadchodzący czas był na tyle spokojny, żebyś mógł normalnie pracować, czego Tobie i nam wszystkim życzę.