Nie będzie wróg pisał nam historii! Z prof. ANDRZEJEM NOWAKIEM rozmawia Leszek Sosnowski

Polska historia obfituje w wydarzenia, które mogą stać się kanwą fascynujących opowieści pokazujących wielkość naszego narodu i jego dorobku. Jednym z nich jest choćby bitwa pod Grunwaldem, jedna z największych bitew średniowiecza. Na zdjęciu śmierć wielkiego mistrza podczas inscenizacji bitwy. Fot. Adam Bujak z albumu „Chwała Grunwaldu”. Polska historia obfituje w wydarzenia, które mogą stać się kanwą fascynujących opowieści pokazujących wielkość naszego narodu i jego dorobku. Jednym z nich jest choćby bitwa pod Grunwaldem, jedna z największych bitew średniowiecza. Na zdjęciu śmierć wielkiego mistrza podczas inscenizacji bitwy. Fot. Adam Bujak z albumu „Chwała Grunwaldu”.

Leszek Sosnowski: Zaczyna się batalia o prawdziwie polską politykę historyczną, a Ty masz być wodzem w tej bitwie albo raczej w całym szeregu bitew. Już 17 listopada pierwsza, robocza konferencja temu poświęcona odbędzie się w Belwederze – wybór miejsca nieprzypadkowy.

Prof. Andrzej Nowak: Taki był wybór pana prezydenta, który postanowił inauguracji naszych prac nadać większą rangę. Pierwotnie przewidywaliśmy, że nasze robocze spotkanie – mówię „nasze” w sensie tej niewielkiej, ze mną siedmioosobowej sekcji Rady Rozwoju Narodowego, która ma zajmować się polityką historyczną, tożsamością narodową i kulturą – odbędzie się gdzie indziej. Zdecydował się też otwarcie tych prac zaszczycić swoją obecnością. Zaprosił także – to jest jego decyzja – dość szerokie grono potencjalnie zainteresowanych tą tematyką. Podobnie jak w Radzie Rozwoju Narodowego, nie są to ludzie jednorodnych poglądów, ale może w takim przekroju lepiej zastanowić się nad tym, jak mądrze przybliżać nam samym, tzn. Polakom, Polskę i jej dorobek dziejowy. Bo nie świat, tylko Polska jest chyba najważniejszym adresatem polityki historycznej.

Ale w świecie też dzieje się wiele niedobrego, jeżeli chodzi o wizerunek Polski. Poza tym Polaków w świecie nie brakuje; do nich pewnie też będziecie się zwracać.

Polacy są wszędzie, oczywiście nie lekceważę tych żyjących za granicą. Nie lekceważę też drugiego fundamentalnego obszaru, na którym polityka historyczna musi się rozgrywać, tzn. obrazu Polski w innych społeczeństwach, w innych krajach. To ma ogromne znaczenie, ale jeżeli my sami, tutaj w Polsce, nie będziemy polskości szanowali, to szacunek ani obrona dobrego imienia Polski za granicą się nie uda. Najpierw sami musimy się dowiedzieć, co daje nam Polska, zrozumieć, jak wielką jest wartością. Wtedy łatwiej będzie nam bronić tej wartości wobec innych. Jeżeli konkretni Polacy spotykając się z cudzoziemcami, nie będą wiedzieli, czym jest Polska, państwo ich w tym nie wyręczy. Żadna działalność państwowa nie zastąpi przekonania nas samych, czyli obywateli Polski, mieszkańców Polski, że najpiękniejszą rzeczą, jaka nam się można przydarzyć w sensie kultury, w sensie tradycji politycznej, jest być Polakiem. Wracając do spotkania w Belwederze w szerokim kręgu ludzi, którzy chcą dyskutować o polityce historycznej; nie jest tak, że zaczynamy politykę historyczną od zera, ale, jak to się dzisiaj mówi językiem dziennikarskim – na pewno potrzebne jest tu nowe otwarcie.

Prezydent zatem dokona tego nowego otwarcia, rozpocznie się dyskusja. Kto później konkretnie powinien realizować wnioski i zadania? Według mnie muszą być wyznaczone etapy tej realizacji, jakieś ważne punkty, ważne osoby i firmy, które będą wcielać w czyn idee nowej polityki historycznej państwa.

Mogę powiedzieć, jak ja to sobie wyobrażam. Trzeba zacząć od szybko zorganizowanego, szerokiego – znacznie szerszego niż to spotkanie 17 listopada – kongresu, konferencji, gdzie spotkałoby się kilkaset osób nie tylko zainteresowanych dyskusją o tym, jak mądrze przybliżać Polskę Polakom i nie tylko Polakom, ale także mających już w tym zakresie jakiś dorobek, konkretne pomysły i wolę pracy w tej dziedzinie. Wyobrażam to sobie jako coś, co nazwałem roboczo Kongresem Polskiej Pamięci i Nadziei. Byliby obecni ci, którzy zajmują się polską historią w wymiarze popularyzatorskim, a więc autorzy filmów historycznych i książek historycznych. Chodzi o tych ludzi, którzy już próbują podjąć dialog, rozmowę o polskiej historii z bardzo szerokim kręgiem odbiorców. Dlatego mówię o reżyserach, twórcach filmowych, pisarzach powieści historycznych, bo ten gatunek całkiem dobrze się rozwija.

O pisarzach to jedno, ale zapomniałeś o wydawcach i to zarówno medialnych, jak i książkowych. Pisać można, tylko ktoś to musi wydać i rozpowszechnić, spopularyzować.

Doskonała uwaga, oczywiście potrzebne jest spotkanie również tych, którzy tworzą, z tymi, którzy tę twórczość pomagają przenieść do odbiorców. Bez nich pozostalibyśmy na etapie dyskusji, bez nich nie ruszymy z miejsca, to jasne.

Ci, którzy piszą o historii, którzy piszą o niej uczciwie – to trzeba podkreślić – to niekoniecznie ci sami ludzie, którzy bezpośrednio tworzą politykę historyczną.

Oczywiście. Pisarze, historycy, a nawet filmowcy, którzy zajmowali się popularyzowaniem polskiej historii – zwłaszcza jeśli idzie o te obszary, gdzie potrzebny jest jakiś większy nakład finansowy, poważna działalność organizacyjna – napotykali, jak wiemy, na wielkie przeszkody. Najczęściej nie spotykali się z żadną pomocą ze strony państwa, które kierowało swą uwagę na projekty, nazwijmy to, mało sprzyjające dobremu obrazowi Polski. Weźmy choćby taki przykład: jakże potrzebny jest film o tragedii smoleńskiej. On powstaje, ale jest realizowany nie tylko bez pomocy państwa, ale wbrew kłodom rzucanym przez państwo pod nogi jego twórcom. To tylko przykład pierwszy z brzegu, świadczący o staraniach indywidualnych ludzi, całych środowisk, staraniach nie popartych pomocą państwa. Państwo nie wykazywało ostatnimi laty troski o ciągłość pamięci historycznej, o utrwalanie polskiej tożsamości.

Burzliwe życie Jana III Sobieskiego zasługuje na wystawny film historyczny ukazujący rolę króla i Polski w uratowaniu Europy przez zalewem islamu. Film lepszy niż nieudana niedawna włoska produkcja „Bitwa pod Wiedniem”… Burzliwe życie Jana III Sobieskiego zasługuje na wystawny film historyczny ukazujący rolę króla i Polski w uratowaniu Europy przez zalewem islamu. Film lepszy niż nieudana niedawna włoska produkcja „Bitwa pod Wiedniem”…

„Nie wykazywało troski” – to jest bardzo łagodne określenie, bo przecież poprzedni prezydent zaczynał liczyć historię Polski od 4 czerwca 1989 r. i wszystko, co się później zdarzyło, ostatnie 25 lat nazwał naszym „złotym wiekiem”…

Państwo polskie w ostatnich ośmiu latach – a może nawet przez większość ostatnich 26 lat – w dużym stopniu przykładało się do niszczenia polskiej tożsamości. To musi zostać szybko zmienione. Kongres Polskiej Pamięci i Nadziei powinien być miejscem spotkania ludzi, którzy ze strony państwa mogliby pomóc twórcom w pracy nad odbudowaniem polskiej pamięci i dobrego polskiego wizerunku w skali światowej. Oczywiście nie chodzi tylko o państwo, także o przedsiębiorców, biznesmenów, którzy przecież i wcześniej ujawniali swoją gotowość do wspierania patriotycznych inicjatyw, choć najczęściej byli za to karani bojkotem ze strony mediów nastawionych na niszczenie polskości, w tym też niestety mediów publicznych. To również jest do zmiany i musi razem postępować – media publiczne muszą odzyskać swoją funkcję publiczną, a więc funkcję naznaczoną troską o dobro wspólne, a nie o interesy kliki rządzącej. Telewizja publiczna realizowała także projekty ideologiczne, których podstawą było niszczenie tożsamości narodowej. To są działania dla naszej wspólnoty zabójcze.

Polska telewizja publiczna jak najchętniej upowszechniała na przykład zakupiony za ciężkie pieniądze niemiecki film „Nasze matki, nasi ojcowie”, który wyświetliła w najlepszych godzinach oglądalności na pewno nie w celu popularyzowania prawdy historycznej o Polsce. To film szkalujący, godzący zresztą nie tylko w prawdę historyczną, ale i w nasze uczucia narodowe. Ktoś powinien za takie decyzje przed sądem odpowiedzieć.

Tu wchodzimy na jeszcze inny obszar – Telewizja Polska wystąpiła tu w roli narzędzia niemieckiej polityki historycznej. To wcale nie był projekt antynarodowy, tylko jak najbardziej narodowy: projekt niemieckiej polityki historycznej mającej odbudować niejako ciągłość ich pamięci – nasi bohaterscy ojcowie w trudnych warunkach borykający się z tym wszawym „polactwem” – przepraszam, celowo używam takiego określenia, ale to jest odzwierciedlenie obrazu polskości w tym filmie.

To dosyć nowa tendencja w polityce niemieckiej, jeszcze dziesięć czy kilkanaście lat temu Niemcy nie zachowywali się tak ani w stosunku do naszej historii, ani wobec Polaków. Co najwyżej chcieli przemilczeć pewne sprawy. Owa zmiana wzięła się z tego, że w Polsce spotykali się z wielką ustępliwością, każde ich kolejne kłamstwo historyczne uchodziło im bezkarnie.

Otóż to, doszło do sytuacji wręcz absurdalnej, że polska telewizja publiczna postanowiła realizować projekt świadomej niemieckiej polityki zagranicznej, mającej aspekt zdecydowanie antypolski – można użyć śmiało tego określenia, ponieważ daje się ono obronić nawet przed sądem argumentami prawnymi. Pokazuje to zarówno stan, w jakim się znajdujemy, jak i punkt, od którego musimy zacząć odbudowę i telewizji publicznej, i sposobu działania państwa w obszarze zbiorowej pamięci. Stwierdziwszy, jak krytyczny jest ten punkt startu, nie możemy z rozpędu wyznaczyć państwu zbyt ambitnych zadań na raz. Ono nie może wyręczyć obywateli, historyków czy pisarzy w swobodnej dyskusji o polskiej tradycji, o polskiej pamięci. Nie o to chodzi, żeby państwo dało nam jeden wzór, którego teraz wszyscy się trzymamy. Ale państwo nie może – jeszcze raz to powtórzę, to jest minimum, którego wymagamy – działać przeciwko polskiej pamięci i przeciwko polskiej tożsamości. Na pewno powinno wspierać te inicjatywy obywatelskie, które wymagają wzmocnienia identyfikacji z bogatą polską historią oraz odnajdywania w historii wciąż nowych punktów zaczepienia dla współczesnej tożsamości. Odkąd zostałem wyznaczony przez pana prezydenta na koordynatora sekcji „Kultura, tożsamość narodowa, polityka historyczna” w Radzie Rozwoju Narodowego, dostaję maile z rozmaitymi propozycjami – a to skupmy się na Stanisławie Żółkiewskim, a to pokażmy Jana III Sobieskiego, a to Pileckiego… Widać, jak ogromna jest skala zaniedbań i jak wiele jest działań do wykonania. Inny obszar, w którym można odnaleźć powody do dumnego utożsamienia się z naszym dziedzictwem, stanowi kultura. Dlaczego nie ma np. serialu o Adamie Mickiewiczu? Przecież życiorys tego człowieka układa się w fenomenalny scenariusz. Dlaczego nie ma filmów o Wyspiańskim, geniuszu o największym bodaj znaczeniu dla naszej kultury przełomu XIX i XX w.? Dlaczego nie ma do tej pory naukowej, a tym bardziej popularnej, biografii Jana Kochanowskiego?

Wydaje mi się, że w budowaniu obrazu Polski istotne jest, by nie koncentrować się tylko na ostatnich latach czy nawet na ostatnich dwóch wiekach, ale żeby przypomnieć wszystkim, że ten kraj ma już wieków jedenaście. Przyszłoroczna 1050. rocznica Chrztu Polski to coś niesamowicie ważnego. Warto odnosić się do tych okresów, kiedy Polska była w świecie, w Europie potęgą – nie tylko wojskową, gospodarczą, ale również społeczną i moralną. Przecież to było państwo, w którym wolność nie tylko państwowa, ale i obywatelska osiągnęła poziom nieznany ówczesnemu światu.

Prof. Andrzej Nowak: Dlaczego nie ma do tej pory naukowej, a tym bardziej popularnej biografii Jana Kochanowskiego? Mistrz z Czarnolasu był jednym z najwybitniejszych poetów europejskiego renesansu. Prof. Andrzej Nowak: Dlaczego nie ma do tej pory naukowej, a tym bardziej popularnej biografii Jana Kochanowskiego? Mistrz z Czarnolasu był jednym z najwybitniejszych poetów europejskiego renesansu.

Absolutnie zgadzam się z tą sugestią i też zżymam się na skracanie pamięci historycznej. Dla niektórych granicą tego, co warte pamięci, jest stan wojenny. Z całym szacunkiem dla pamiętanego przeze mnie okresu stanu wojennego i ofiar wtedy ponoszonych przez nasze społeczeństwo, to nie jest najważniejszy okres w naszej historii. To jest fundamentalnie ważne doświadczenie w całej naszej historii, wolnościowe, ważny okres w naszej życiowej pamięci i dlatego trzeba do niego nawiązywać, nawiązywać do Solidarności, sięgać do żyjących świadków. Trzeba też sięgać do świadków II wojny światowej, których już za chwilę nie będzie. Tak wiele zakłamania nastąpiło odnośnie tego okresu, zwłaszcza w ostatnich kilkudziesięciu latach, kiedy to próbuje się przerobić Polaków na współwinnych Holokaustu. Ale tak jak powiedziałeś – chodzi o to, żeby nie zapomnieć, że cała polska historia jest fascynująca i bogata również we wcześniejszych epokach. Sięgając do tamtej historii, wiele można się nauczyć na temat dzisiejszych naszych zadań i wyzwań. Tak wiele jest możliwości zaczepienia w przeszłości, w tej naszej opowieści o tym, dlaczego warto być Polakiem. Jedni w historii militarnej mogą sięgać nie tylko do Grunwaldu i Płowiec, ale nawet do Cedyni. Ktoś inny może sięgnąć do naszej historii kultury, która jest tak wspaniała, bogata, fascynująca, zarówno w warstwie muzycznej, plastycznej, literackiej (przede wszystkim), jak i w historii sztuki. Tyle jest do opowiedzenia przez piękno naszego krajobrazu, a także zatopionych w nim miast, wsi, kościołów, dworów – to także jest do pokazania. Można wreszcie pokazywać naszą historię przez pryzmat dumy z dokonań naszej nauki i techniki. Bardzo często o tym aspekcie się zapomina, myśląc stereotypowo: Polska to tylko bitwa i klęska – a to jest bzdura. Grupa entuzjastów historii polskiej myśli technicznej, na czele z prof. Bolesławem Orłowskim, próbuje przeciwdziałać temu głupiemu stereotypowi. W grudniu ukaże się czterotomowy słownik polskich inżynierów, techników, wynalazców z ostatnich dwustu lat; ile tam dokonań myśli ogólnoludzkiej, których czasem nie umieliśmy wykorzystać, bo nie mieliśmy państwa albo też to państwo nie dość dobrze służyło swojej wspólnocie; to jest też przestroga.

Jeżeli taki słownik się ukazuje, to powinien mieć natychmiast tłumaczenia na obce języki. I to już jest sprawa dla państwa, bo żaden wydawca tego nie udźwignie, bo te obce wersje językowe w Polsce się nie sprzedadzą. Za granicą też nie bardzo będą się sprzedawać, ale muszą być sfinansowane przez państwo i służyć jako bezpłatne narzędzie informacji o Polsce. Słowniki takie oraz inne dzieła o naszym kraju powinny posiadać ambasady, konsulaty i wręczać je przy wszystkich okazjach, wizytach naszych dyplomatów za granicą itd. Tylko w ten sposób dotrzemy do tych ludzi za granicą; bez tłumaczenia na obce języki nie mamy szans się przebić.

Absolutnie tak. Myślę, że zadanie to powinno być wykonywane od zaraz. Mamy dobre wzory, daję tu zawsze za przykład naszych sąsiadów z południa, Czechów, którzy mistrzowsko rozegrali kwestię obecności Czech w pamięci światowej w związku z II wojną. W każdej czeskiej ambasadzie, w każdym konsulacie znajdował się taki tłumaczony fragment o tym, jak to Czechy są głównym symbolem hitlerowskiej okupacji niemieckiej przez straszliwą pacyfikację jednej wsi, Lidice. I teraz te Lidice są w każdym podręczniku historycznym na świecie. Nie ma w nich Powstania Warszawskiego, nie ma okupacji w Polsce, na Ukrainie, na Białorusi czy w Serbii, gdzie liczba ofiar i skala prześladowań była tysiące razy bardziej brutalna; są Lidice. Dlaczego? Bo czeska polityka historyczna wykonała pracę, którą polska polityka historyczna zaniedbała całkowicie. To nie jest rywalizacja, w którą powinniśmy wchodzić w przekonaniu, że będziemy sprytniejsi, przepchniemy swój obraz. To jest służba w imię prawdy historycznej, bo źle jest, kiedy jedynym symbolem okupacji hitlerowskiej w II wojnie światowej są Lidice, a nie ma Polski, nie ma Powstania Warszawskiego. Trzeba się o to upominać.

To jest wielkie zadanie dla służby dyplomatycznej, która musi być jednym z głównych elementów tworzenia polskiej polityki historycznej, a wiadomo, że teraz jest odwrotnie. Np. wszystkie placówki reklamowały film „Ida”; nawet na każdym faksie, w każdym mailu każdej polskiej ambasady na świecie był na dole dopisek, jakie to wielkie dzieło. Przepraszam bardzo, ale tu mamy do czynienia nie z polską, ale z antypolską polityką historyczną.

Najdelikatniej powiedziałbym, że może to wynikać z błędnych założeń przyjętych wobec zasadniczego wyzwania, jakim dla naszej polityki historycznej jest specyficzna narracja o Holokauście. Specyficzna opowieść, która zyskała status globalnej opowieści; i zapewne słusznie, bo to była gigantyczna zbrodnia. Tyle tylko, że wyparcie przez tę zbrodnię wszystkich innych doświadczeń związanych z totalitaryzmami XX wieku, a do tego przypisanie w ostatnich zwłaszcza latach współodpowiedzialności za te zbrodnie Polakom, stało się nie tylko jaskrawym kłamstwem historycznym, ale także problemem dla Polski, polskiej tożsamości, polskiej pamięci. Niektórzy przedstawiciele państwa polskiego uznali, że jakimś rozwiązaniem będzie wejście w tę narrację, częściowo uznające jej słuszność: „no, może rzeczywiście jesteśmy w pewnym stopniu współodpowiedzialni, a może nawet odpowiedzialni za Holokaust, a nasza odwaga i siła polegają właśnie na tym, że to przyznamy i z będziemy dumni, że umiemy się do tego przyznać”. Otóż w ten sposób przyznajemy się do kłamstwa w skali ogólnohistorycznej. W każdym narodzie można znaleźć łajdaków, również w narodzie polskim tacy są, ale trzeba rozważyć zjawisko historyczne, jakim była II wojna światowa, okupacja niemiecka, propaganda antysemicka, wielka zbrodnia na Żydach i wielka zbrodnia na Polakach oraz innych narodach słowiańskich (inna w założeniach, ale podobna w skutkach), żeby móc ferować tego rodzaju wyroki, tego rodzaju oskarżenia. To doświadczenie, z którym zetknąłem się także przez spotkania z przedstawicielami Polonii, zwłaszcza amerykańskiej i kanadyjskiej, jest niesłychanie traumatyczne i wymaga odpowiedzi ze strony naszego państwa. Polacy w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie silniej niż na zachodzie Europy czują się obywatelami nie tylko 2 kategorii, ale traktowanymi na sposób rasistowski. Użyję celowo tego określenia, bo ono padało w dziesiątkach moich rozmów z rodakami z Ameryki: są traktowani jako gorsza, nienawistna rasa, odpowiedzialna za wymordowanie Żydów. To piętno rasistowskie, które na Polsce i Polakach tam spoczęło, jest niesłychanie ważnym problemem, z którym państwo polskie i my, Polacy w kraju, powinniśmy sobie poradzić. Przypodobanie się tym, którzy tworzą tego rodzaju narracje, nie jest, moim zdaniem, dobrym wyjściem. Nieroztropne jest również rzucenie się natychmiast, bez właściwych środków, w jakiś okrzyk sprzeciwu na ten zły obraz Polski, budowany przez bardzo potężne ośrodki. Trzeba to przemyśleć, nie mam jeszcze żadnej gotowej koncepcji. Właśnie dlatego potrzebne są spotkania wielu ludzi, którzy z troską o dobre imię Polski i o prawdę historyczną spróbują znaleźć dobre rozwiązanie. Potrzebny jest wybór mądrej strategii działania.

Jakiego punktu byśmy nie tknęli, o czym nie zaczęlibyśmy rozmawiać, za każdym razem wraca sprawa państwa i jego udziału w budowaniu polityki historycznej, czy to od strony twórców, wykonawców, czy dystrybutorów itd. Czy to państwo w nowych rękach jest w ogóle w stanie w najbliższych kilku miesiącach całkowicie przekierować tę politykę historyczną na uczciwe tory?

Nie stawiałbym tak krótkiego horyzontu czasowego tym działaniom. Nie da się przestawić polityki historycznej w ciągu kilku miesięcy i nie winiłbym za to państwa. Borykamy się nie tylko z rezultatem działania rządu przez ostatnich osiem lat i nie tylko z dziedzictwem III RP, także z dziedzictwem niesuwerennej Polski okresu komunistycznego, prowadzącej swoją, specyficzną, także kłamliwą politykę historyczną.

Ale mimo wszystko bardziej patriotyczną niż teraz.

Tak, ale to także jest część problemu, a nie część rozwiązania. Nie jest tak, że mamy wrócić do okresu PRL-owskiego i do tamtych rozwiązań. Wcześniej mamy do czynienia z okresem ponad 100 lat nieistnienia Polski na mapie, braku państwa. Braku przyzwyczajenia do wykorzystywania pewnych środków państwowych do budowania dobrego imienia, nazwijmy to konkretnie: filharmonii, muzeów, szkół tworzących i emanujących kulturą polską do wewnątrz oraz na zewnątrz, na świat. Tego, co mogli robić w tym czasie Rosjanie, budując swoje potężne instytucje kultury, co robili np. Austriacy, Niemcy, nawet Węgrzy w czasie od tzw. ausgleichu, od 1867 r., my nie byliśmy w stanie robić. Musimy borykać się z dziedzictwem braku państwa w XIX w. Ale jest też niedobre dziedzictwo jeszcze starsze, wieku Oświecenia, i kompleksu, jaki został wtedy wzbudzony w Polsce, że jesteśmy z jakiejś gorszej części Europy, że jedynym symbolem polskości jest plica polonica, czyli zawszawiony „kołtun polski”, jak opisywała to oświeceniowa Encyklopedia Francuska, pisana w tym fragmencie za pieniądze Katarzyny i Fryderyka II. Ta wroga Polsce propaganda z XVIII w. padała także na grunt kompleksów w Polsce. Spotykało się to niestety z kompleksem niższości utrwalanym przez tego rodzaju wizje Polski nad Wisłą.

Dodajmy tu słówko à propos kompleksu niższości, z którym spotykamy się już od paru generacji – to nie jest coś typowego tylko dla narodu polskiego. Jeszcze 200-300 lat temu Polacy słynęli w Europie z tego, że byli niebywale odważni i pewni siebie. To był zawsze naród dumny z siebie. Ten kompleks nie jest jakąś przypisaną nam raz na zawsze cechą narodową.

Tak, oczywiście, ale sięgam do genezy tego kompleksu, która wiąże się z wiekiem Oświecenia. Z tym czasem rzeczywistego kryzysu polskiego państwa, problemów, które należało rozwiązywać w Polsce. Z czasem powstania fatalnego dla Polski stereotypu, że jesteśmy gorsi, że jedyne, co możemy robić, to naśladować wzory, które przyniesie nam Encyklopedia Francuska, „Monitor”, odbijać światło, które pada z Paryża, Londynu czy innego miejsca na Zachodzie.

Mieliśmy okres zaborów, różnych nieszczęść, ale tak nasilony kompleks niższości, jak w ciągu ostatnich kilku czy kilkunastu lat, nigdy nie występował. A podobno żyjemy w wolnym, demokratycznym kraju…

Zgadzam się całkowicie, tylko że pogłębianie tego kompleksu nie byłoby tak skuteczne, gdyby nie te wcześniejsze warstwy historyczne, dlatego pozwoliłem sobie o nich wspomnieć. Nie, żeby zwalać winę na nieszczęsnego d’Alemberta czy innych autorów artykułów Encyklopedii Francuskiej. Inni szatani są tutaj czynni i to jest główny problem. To nawarstwiało się wiekami, a w takiej nowej, już bardzo agresywnej formie utrwaliło się i funkcjonowało w aparacie państwowym w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat. Tego nie da się odwrócić w miesiąc, dwa czy trzy. Myślę, że na to potrzebne są przynajmniej dwie kadencje.

Co daj Boże! W każdym razie trzeba by ustalić, jak to się teraz modnie nazywa: mapę drogową, czyli po prostu – co konkretnie robimy jako pierwsze, drugie, trzecie. Ustalając taką mapę, trzeba brać pod uwagę nie tylko to, co i jak jest ważne, ale co można zrobić najszybciej i najmniejszym nakładem środków, od zaraz. Na przykład można od zaraz zobligować placówki dyplomatyczne, żeby wszędzie wręczały polskie książki czy kasety z polskimi filmami itd. To jest zadanie bardzo proste i niekosztowne.

Myślę, że to doskonały przykład, również na to, że Ty i ludzie zajmujący się podobną do Twojej działalnością, zaangażowani patrioci o dużym dorobku kulturalnym, oczywiście powinni być obecni na takim kongresie, ze swoimi konkretnymi pomysłami wynikającymi z praktycznego doświadczenia.