Początek polskiego „złotego wieku”. IV tom Dziejów Polski prof. Andrzeja Nowaka na finiszu!

 Prof. Andrzej Nowak

 

Jan Łaski (1456–1531), arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski, kanclerz wielki koronny, współpracownik króla Aleksandra Jagiellończyka, twórca zbioru praw nazwanego Statutem Łaskiego. XIX-wieczny portret autorstwa Jana Matejki. Jan Łaski (1456–1531), arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski, kanclerz wielki koronny, współpracownik króla Aleksandra Jagiellończyka, twórca zbioru praw nazwanego Statutem Łaskiego. XIX-wieczny portret autorstwa Jana Matejki.

Jesienią 1503 roku król Aleksander (panował w Polsce w latach 1501–1506, a na Litwie od roku 1492) wrócił z Litwy do Korony. Problemów, odziedziczonych po starszym bracie, Janie Olbrachcie, nie brakowało, ale władca, oskarżany często w historiografii o umysłową ospałość, wykazał w rzeczywistości gotowość do śmiałego zmierzenia się z nimi.

Miał w tym dziele znakomitych pomocników, których umiał sobie dobrać. Najważniejszym z nich był Jan Łaski (1456–1531). Urodzony w Łasku, na południowo-zachodnim krańcu Wielkopolski, nie ukończył uniwersytetu ani w Krakowie, ani za granicą. Musiał być niezwykle inteligentnym i pilnym samoukiem, jak zaświadczą o tym jego listy, a przede wszystkim dokonania polityczne. Robił karierę kościelną i urzędniczą u boku kanclerza Krzesława z Kurozwęk. Jako sekretarz królewski i zaufany współpracownik kanclerza jeszcze za panowania Jana Olbrachta wykonywał ważne misje – m.in. do Flandrii i do Rzymu. W marcu 1502 Aleksander mianował go swoim najwyższym sekretarzem i rzeczywistym kierownikiem kancelarii monarszej. Od tej pory był najbardziej poważanym doradcą władcy. Po śmierci swego pierwszego patrona, Krzesława z Kurozwęk, otrzymał na zjeździe w Lublinie, w listopadzie 1503 roku, godność kanclerza Królestwa. […] Dłużej i bliżej jeszcze niż z Janem Łaskim Aleksander współpracował z młodszym o 18 lat od niego Erazmem Ciołkiem (1474–1522). Pochodzący z rodziny mieszczańskiej, winiarzy z Krakowa, zdobył wykształcenie na przeżywającym wówczas największy rozkwit Uniwersytecie Krakowskim. Młody magister, słynący z dowcipu, znalazł zatrudnienie w Wilnie jako sekretarz wielkiego księcia litewskiego Aleksandra. Zdobył Erazm zaufanie swojego patrona tak wielkie, że mimo młodego wieku to jemu właśnie powierzył Aleksander w roku 1501 ważną i delikatną misję do Rzymu. Jednym celem było zatwierdzenie przez papieża użycia pieniędzy zbieranych na rok jubileuszowy (1500) nie na potrzeby samego Rzymu, ale do obrony Polski przed Tatarami. Drugim – załagodzenie kościelnego sprzeciwu wobec związku małżeńskiego polskiego, katolickiego monarchy z prawosławną, moskiewską księżniczką. I w obu tych sprawach sprawił się Erazm znakomicie, uzyskując przy okazji swej misji doktorat z prawa kanonicznego w Rzymie, a także zgodę papieską na wyjęcie go spod obowiązującego w Polsce prawa o ograniczeniu dostępu nie-szlachty do wyższych godności kościelnych. Na wszelki wypadek po powrocie do kraju w 1502 roku, przy pomocy fałszywych świadków, przeprowadził ambitny Ciołek wywód swojego rzekomego szlachectwa, by móc w niedalekiej przyszłości bezpiecznie zostać biskupem. I został nim już dwa lata później, obejmując stolicę biskupią w Płocku oraz związaną z tym godność senatora.

Aleksander zabrał się, przy pomocy swoich doradców, do nowego porządkowania spraw Królestwa. Prestiż monarchy i samego państwa chciał podnieść, bijąc – po raz pierwszy od czasów Łokietka – złotą monetę. Niestety, nie zachował się do dziś ani jeden jej egzemplarz i znamy tylko z dokładnych opisów wygląd tych złotych dukatów: na awersie był ukoronowany herb Królestwa i napis Alexand[er] D[ei] G[ratia] R[ex] Polonie, a na rewersie postać świętego Stanisława ze wskrzeszonym przez świętego Piotrowinem. Symboliczne wskrzeszenie potęgi Polski w postaci złotego pieniądza łączyło się również z realną poprawą działalności mennicy i zawartą przez króla umową z bogatymi rajcami krakowskimi, Janem Bonarem/Bonerem i Janem Thurzonem, którzy mieli dostarczyć 4 tysiące grzywien srebra, „aby powiększyć bicie nowej monety i dochody skarbowe”.

W swoim krótkim panowaniu miał Aleksander jeszcze przed sobą dokonanie największe – nie swoje tylko, ale Królestwa, któremu nie przeszkodził w przekształceniu się w Rzeczpospolitą. Tym wiekopomnym dokonaniem okazać się miało dzieło ustawodawcze sejmu, jaki Aleksander zwołał na początek roku 1505 do Radomia. Jego zadaniem miało być nie tylko, jak zwykle, uchwalenie nowych podatków, ale sfinalizowanie aktu unii polsko-litewskiej, zgodnie z postanowieniami z roku 1501 o połączeniu „w jedno niepodzielne i nie różne ciało”, a także doprecyzowanie zasady wspólnej elekcji nowego władcy. Być może wybór Radomia wiązał się z pomysłem przeniesienia do tego miasta politycznej stolicy. Z Radomia było bliżej na Litwę niż z Krakowa czy z Piotrkowa, także zwyczajowego miejsca obrad sejmowych. A Warszawa nie była jeszcze, przypomnijmy, częścią Korony. Sejmiki w Wielkopolsce i Małopolsce wybrały swoich posłów na sejm już w końcu stycznia. Z rachunków podskarbiego koronnego znamy nazwiska 22 z nich, którzy otrzymali diety poselskie, choć liczba wybranych musiała być większa. Sejm nie zebrał się, jak zaplanowano, już w lutym, ale dopiero 30 marca. Powodem było spóźnienie przyjazdu delegacji litewskiej i samego króla.

Polityczne elity Litwy były w tym czasie dramatycznie podzielone. Król Aleksander sprzyjał mocno, od początku swego panowania w Wielkim Księstwie, karierze kniazia Michała Glińskiego. Ten, niezwykle ambitny i zdolny (do wszystkiego, jak się okaże) człowiek, wywodzący się z rodu zruszczonych kniaziów tatarskich, wykształcony we Włoszech, przez lata wojujący w służbie Habsburgów w krajach niemieckich, stanął wkrótce po powrocie na Litwę w roku 1499 na czele tych doradców Aleksandra, którzy przekonywali go do sprzeciwu wobec ściślejszej unii z Polską. W tej obronie suwerenności Litwy sekundowali mu potężni już Radziwiłłowie: stary wojewoda wileński Mikołaj, jego syn, także Mikołaj, oraz biskup łucki Olbracht, jak również kilku innych kniaziów litewskich. Po drugiej stronie sporu znaleźli się zwolennicy zrealizowania unii wedle zasad z Mielnika. Ich liderem był Jan Zabrzeziński, wojewoda trocki i marszałek Wielkiego Księstwa, a wspierali go m.in. hetman Stanisław Kiszka, Stanisław Hlebowicz, namiestnik połocki, oraz biskup wileński Wojciech Tabor. Korzystając z łaski króla, Gliński chciał całkowicie wyeliminować swego głównego rywala w walce o wpływy na Litwie, Jana Zabrzezińskiego. Doprowadził do tego, że pod hasłem obrony odrębnego bytu Litwy król usunął w końcu lutego 1505 roku Zabrzezińskiego z rady wielkoksiążęcej i pozbawił go obu wysokich urzędów. Z rady odsunięty został także inny zwolennik unii, biskup Tabor. Tak przeobrażona rada odrzuciła żądanie strony polskiej, by na sejm w Radomiu przywieźć wreszcie zatwierdzone rewersały unii z Mielnika z roku 1501. W tym samym momencie dotarła już prawdopodobnie do Brześcia, gdzie Aleksander spotykał się ze swoją litewską radą, oficjalna cesja praw do Litwy, dokonana w Budzie przez najstarszego z Jagiellonów. Król Czech i Węgier, Władysław, przenosił tytuł do tronu na Litwie na najmłodszego brata, Zygmunta, który w ten sposób – po spodziewanej już śmierci Aleksandra – miał wreszcie doczekać się samodzielnego panowania. Oczywiście taka cesja była sprzeczna z duchem i literą unii mielnickiej, z duchem Rzeczypospolitej, która wybiera sobie władców, ale zgodna była z dynastycznym interesem Jagiellonów i zasadą odrębności Litwy, która miała być w ten sposób traktowana nadal jako księstwo rządzące się innymi niż Polska zasadami.

Prof. Andrzej Nowak, wybitny historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor wydawanych przez Białego Kruka wielotomowych „Dziejów Polski”, tegoroczny laureat Nagrody im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Fot. Adam Bujak Prof. Andrzej Nowak, wybitny historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor wydawanych przez Białego Kruka wielotomowych „Dziejów Polski”, tegoroczny laureat Nagrody im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Fot. Adam Bujak

Jak więc przekonać Litwę, by zmieniła zdanie, by zgodziła się jednak na unię? Jak namówić do bliższego związku z Polską także posłów z Prus Królewskich, którzy nadal nie chcieli uczestniczyć w koronnych sejmach, manifestując w ten sposób odrębność swojej prowincji? Te pytania zawisły nad zebranymi w Radomiu senatorami i posłami. Obrady rozpoczęli, wraz z królem, 31 marca, ale na delegację litewską czekali aż do maja. Przyjechała (z Janem Zabrzezińskim, biskupem Taborem, a także biskupem żmudzkim Marcinem, Stanisławem Kiszką, Stanisławem Hlebowiczem i – z drugiej strony – Michałem Glińskim) bez pełnomocnictw do unii. Reprezentacja sejmiku pruskiego przyjechała do Radomia po to tylko, by odmówić udziału we wspólnych obradach. Co można było w takiej sytuacji zrobić? Pokazać, że polska wspólnota polityczna potrafi działać dobrze, dając solidne gwarancje wolności i prawa do reprezentacji różnych interesów. I to właśnie ustawodawstwo sejmu radomskiego, kierowane programem kanclerza Jana Łaskiego, pokazało.

Nie znamy przebiegu obrad. Znamy ich rezultaty. Wśród przyjętych w Radomiu konstytucji czasowych, to jest obowiązujących tylko do następnego sejmu, znalazła się m.in. zgoda na podatki: czopowe, od wyszynku napojów alkoholowych w majątkach szlacheckich (czopowe nie obejmowało produkcji alkoholu na własny użytek), a także szos, podatek majątkowy obejmujący mieszczan. Uchwalono również prawo roztropnie ułatwiające ściganie notorycznych rozbójników, których najwidoczniej namnożyło się pod rządami tego króla. Ci, którzy trzy razy zostali zanotowani w spisach złoczyńców – mogli być bez przewodu sądowego zatrzymani i osadzeni w więzieniu. Uchwalono także artykuły mające na celu ograniczenie skupiania urzędów w rękach możnych, a zarazem wzmacniające związek urzędu z ziemią, którą obejmował swymi kompetencjami: „starostowie, urzędnicy i dostojnicy mają być osiadłymi w ziemi i w powiecie, w którym posiadają urzędy”. Złagodzono prawo zabraniające mieszczanom nabywania dóbr ziemskich. Dobra nabyte nie miały być im zabierane, byle tylko mieszczanie wywiązywali się z wynikającego z tytułu posiadania ziemi obowiązku służby w obronie Królestwa.

3 maja król uroczyście zatwierdził na piśmie wszystkie prawa i przywileje wydane przez jego poprzedników. Po tym akcie można było zabrać się do narad nad nowymi. Największe znaczenie miał artykuł pierwszy uchwalonych w Radomiu konstytucji wieczystych. Głosił on: „Ponieważ prawa ogólne i ustawy publiczne dotyczą nie pojedynczego człowieka, ale całej wspólnoty ludu (communem populum), […] przeto postanowiliśmy, iż odtąd na potomne czasy nic nowego (NIHIL NOVI) stanowionym być nie ma przez nas i naszych następców bez wspólnego zezwolenia senatorów i posłów ziemskich, co by było z ujmą i ku uciążeniu Rzeczypospolitej oraz z czyjąkolwiek szkodą prywatną tudzież zmierzało ku zmianie prawa ogólnego i wolności publicznej”. To musiał zaprzysiąc król. Państwo przekształciło się ostatecznie w nowożytną monarchię parlamentarną. Właściwie lepszą chyba nazwą niż państwo jest tu użyte w radomskiej konstytucji słowo Respublica – Rzeczpospolita, rzecz wspólna, wspólnota politycznego narodu. Król i panowie rada (czyli senatorowie) dopiero z posłami ziemskimi – czyli z izbą poselską, z pochodzącą z wyborów reprezentacją obywateli całego kraju – mogli stanowić nowe prawo. Idea konsensu, wspólnej zgody tych trzech stanów sejmujących, czyli uczestniczących w życiu politycznym, a więc króla, senatu i posłów szlacheckich, miała utrudnić zmianę prawa w kierunku niebezpiecznym dla tego, co zostało jasno zaznaczone jako istota tego ustroju: „publiczna wolność” (publica libertas). Czy oznaczało to bezwład, paraliż władzy królewskiej, kamień milowy na drodze do upadku? Tak nie było. Struktura Rzeczypospolitej została umocniona, a nie osłabiona. W zakresie obowiązującego prawa król mógł nadal wydawać skuteczne rozporządzenia – i robił to. Kolejni władcy, Zygmunt Stary, a potem jego syn, Zygmunt August, będą regularnie zwoływali sejmy. I w końcu ten drugi nauczył się w zgodzie z sejmem dokonywać ważnych, kapitalnych reform. Wtedy właśnie, w końcu, jak zobaczymy, dokonać się będzie mogła także nowa, głębsza unia z Litwą, na którą jeszcze nie było zgody w roku 1505. A dokonywanie reform wbrew obywatelom – to nie jest droga unii ani Rzeczypospolitej, tylko biurokratycznych imperiów.

Konstytucja Nihil novi, uchwalona 30 maja, była ustawą zasadniczą, która przetrwała blisko trzy wieki, przez co najmniej połowę tego okresu zapewniając sprawne funkcjonowanie wolnej Rzeczypospolitej. Dlatego to chyba raczej tę konstytucję powinniśmy świętować – 30 maja 1505 roku – bardziej niż, także po pewnymi względami chwalebną, ale jakże krótkotrwałą w działaniu Konstytucję 3 maja roku 1791. I z wdzięcznością powinniśmy wspominać tych, którzy uchwalili radomską konstytucję majową: od króla Aleksandra i jego zaufanego kanclerza Łaskiego poczynając, przez tak również czynnych w tym okresie statystów, jak wuj Kopernika – biskup Łukasz Watzenrode czy podskarbi koronny Jakub Szydłowiecki (łącznie wszystkich senatorów było w Radomiu 52), aż po skromnych posłów z ziemi rawskiej czy sochaczewskiej.

Drzeworyt z 1506 r. ze Statutu Łaskiego przedstawiający króla Aleksandra Jagiellończyka w otoczeniu posłów i senatorów. Przed władcą, w birecie, z dokumentem i pieczęcią w dłoniach, kanclerz Jan Łaski. Drzeworyt z 1506 r. ze Statutu Łaskiego przedstawiający króla Aleksandra Jagiellończyka w otoczeniu posłów i senatorów. Przed władcą, w birecie, z dokumentem i pieczęcią w dłoniach, kanclerz Jan Łaski.

Przede wszystkim jednak Janowi Łaskiemu zawdzięczamy staranie o to, co wyrażał drugi artykuł konstytucji wieczystych, zgodnie z którym każda ustawa wchodzi w życie dopiero od momentu jej opublikowania. Sejm formalnie zlecił kanclerzowi Łaskiemu zebranie i wydrukowanie urzędowego zbioru wszystkich obowiązujących ustaw, to jest konstytucji wieczystych, dotąd wydanych. Prace trwały do stycznia następnego roku. Tak powstał zbiór, którego długi tytuł zaczynał się tymi słowami: „Pospolity [to jest powszechny] przywilej sławnego Królestwa Polskiego z konstytucji i zezwoleń publicznie orzeczonych i zatwierdzonych, wraz z niektórymi prawami boskimi, jak też ludzkimi”, a kończył wyjaśnieniem swego celu: „dla pouczenia poddanych i tegoż Królestwa, a także aby stan sprawiedliwości szczęśliwie pomnażano…”. Zbiór ten, zwany popularnie Statutem Łaskiego, został opublikowany w krakowskiej drukarni Jana Hallera. 12 egzemplarzy opublikowano na cennym pergaminie, a 150 na papierze. Tom, liczący 357 kart, zgodnie z poleceniem króla Aleksandra miał być „rozesłany po wszystkich starostwach i większych kościołach w oryginale, żeby znajomość jego z wyjątkowej powszechną się stała”, bowiem „wszystkim powinno być przystępne, co wszystkich obchodzi”.

Ten chronologicznie ułożony zbiór, obejmujący i przywilej dla Żydów z 1264 roku, i prawo miejskie magdeburskie, i przywileje szlacheckie, i konstytucje sejmowe, i traktaty międzynarodowe (w tym unii polsko-litewskich – ale bez, niezatwierdzonej, unii mielnickiej), rozpoczynał się od tekstu Bogurodzicy. Odśpiewawszy ten hymn Królestwa, można teraz było już sięgnąć do jednego tomu i sprawdzić, jakie prawa powinny być przestrzegane, a kiedy nie były – odwołać się do sejmu, z żądaniem przywrócenia praworządności lub też uzupełnienia praw o nowe, potrzebne zmiany. Tak to działało. Można się było odwołać do prawa. I tym będzie stała Rzeczpospolita, wbrew całkowicie wypaczonemu obrazowi, jaki utrwaliła popularna od przeszło stu lat wizja Prawem i lewem, oparta przez jej lwowskiego autora, Władysława Łozińskiego, na sądowych księgach z XVII-wiecznej, targanej najazdami i powstaniami Rusi. Aniołów Statut Łaskiego nie wyprodukował, ale pomagał powściągać niejednego diabła, a przede wszystkim egzorcyzmował skutecznie niebezpieczeństwo bezprawia z samego serca politycznej wspólnoty, z jej centralnego ośrodka władzy. Jak podkreśla wielokrotnie tutaj przywoływany najlepszy znawca staropolskiej legislacji, Wacław Uruszczak, od wydania tego Statutu w styczniu roku 1506 mówić można o liczącej już ponad 500 lat tradycji państwa prawa w Polsce. Możemy ją naruszać, odwracać się od niej – ale ona jest. I być powinna powodem do słusznej dumy.

Obrady radomskie, a zapewne także intrygi i spory litewskie, tak ostro przeciwstawiające klan Glińskiego zwolennikom unii, z Janem Zabrzezińskim na czele, podkopały zdrowie króla. Na początku czerwca 1505 roku, jeszcze w Radomiu, doznał ataku paraliżu, po którym na dłuższy czas stracił władzę w lewej połowie ciała. Dodatkowo pognębić musiała Aleksandra śmierć matki, królowej Elżbiety. Powszechnie szanowana wdowa po Kazimierzu Jagiellończyku, „matka królów”, odeszła z tego świata w końcu sierpnia. W listopadzie ruszył Aleksander na Litwę, by godzić zwaśnionych. Zwrócił część godności Zabrzezińskiemu, a dodał nowe Glińskiemu i jego krewniakom. Nowy sejm, zwołany na styczeń roku 1506 do Lublina, nie miał już tak imponującego dorobku jak radomski. […]

Aleksander zmarł 19 sierpnia 1506 roku w Wilnie. Do końca była przy nim jego kochająca żona, Helena. Aleksander pragnął, by jego doczesne szczątki spoczęły u boku dziada, ojca i starszego brata, w katedrze królów polskich na Wawelu. Jego wola nie została spełniona i pochowano go w katedrze wileńskiej. Trumna królewska zaginęła w czasie straszliwego najazdu moskiewskiego, który spustoszył Wilno w roku 1655. Jakby półtora wieku po śmierci doścignął Aleksandra duch Iwana III i materialna siła moskiewskiej potęgi, której ani on, ani jego ojciec, Kazimierz Jagiellończyk, nie umieli zatrzymać. W roku 1931, kiedy Wilnu zagrażała powódź, tym razem naturalna, odkryto jednak w podziemiach katedry zamurowaną trzy wieki wcześniej – w obawie przed Moskwą – nienaruszoną rękami rabusiów trumnę królewską. Były w niej kości, korona, dwa złote pierścienie. Raz jeszcze uroczyście pochowany, Aleksander spoczywa w katedrze wileńskiej do dziś – jako jedyny z królów polskich.

Trzy plansze z dzieła Jana Matejki zatytułowanego „Ubiory w Polsce 1200–1795”. Przedstawiają stroje z okresu 1507–1548. Od góry: duchowieństwo, mieszczanie krakowscy, magnaci. Trzy plansze z dzieła Jana Matejki zatytułowanego „Ubiory w Polsce 1200–1795”. Przedstawiają stroje z okresu 1507–1548. Od góry: duchowieństwo, mieszczanie krakowscy, magnaci.

Można na lata jego panowania – blisko 14 na Litwie i zaledwie 5 w Polsce – patrzeć przez pryzmat tych wielkich strat terytorialnych, jakich doznało w tym czasie Wielkie Księstwo Litewskie z powodu najazdów moskiewskich, braku sukcesów w walce o przywrócenie zwierzchności nad lennem mołdawskim, ciągłych najazdów tatarskich. Było to jednak przede wszystkim dziedzictwo błędów lub przynajmniej problemów nierozwiązanych przez jego poprzedników. Na czasy Aleksandra warto spojrzeć z innej strony. Bogate uposażenie ponad 30 kościołów na Litwie, udzielenie prawa magdeburskiego kilkunastu miastom – od Brześcia, przez Łuck, Drohiczyn, Połock, dzisiejszą stolicę Białorusi – Mińsk (1499), Mielnik, Bielsk Podlaski, aż po Włodzimierz Wołyński – to pomniki tego czasu i tego panowania. Intencje Aleksandra wyraził dobrze akt nadania prawa magdeburskiego, a więc samorządu miejskiego, Drohiczynowi w roku 1498: „ku zgodzie i unii zaradzić”, to jest zbliżyć porządek prawny na ziemiach Litwy i Rusi do tego, jaki był już w Polsce, do – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – europejskiego, zachodniego ładu cywilizacyjnego. Biograf króla, Fryderyk Papée, wykazał, jak wielki krok dokonał się w czasach Aleksandra na Litwie – w kierunku zbliżenia kulturowego, przynajmniej na poziomie elit, z Polską. Symbolem tego, co może wyniknąć najpiękniejszego ze spotkania kultur, stał się ufundowany przez Aleksandra w Wilnie kościół świętej Anny. Zbudowany z cegły, wedle projektu sprowadzonego z Gdańska architekta, Michała Enkingera, jest jakby ostatnim, najbardziej fantazyjnym rozbłyskiem gotyku. Nie będę go opisywał, bo nie da się opisać tej płomiennej architektury. Można raczej zacytować słowa, jakie wypowiedzieć miał Napoleon, gdy w 1812 roku, w drodze na Moskwę, zobaczył to cacko: „ja bym ten kościół na własnej dłoni przeniósł do Paryża”. Ale ten cud jest w Wilnie, nie w Paryżu. I daje świadectwo czasom i ludziom, którzy go w tym miejscu stworzyli. Tak jak daje to świadectwo renesansowy zamek królewski na Wawelu, którego przebudowę – w tym stylu – zaczęła fundacja króla Aleksandra już w roku 1504.

Najlepszym podsumowaniem czasu tego króla, a nawet więcej – całej międzyepoki przełomu gotyku i renesansu, średniowiecza i wczesnej nowożytności, wieku XV i XVI, czasu między długim panowaniem Kazimierza Jagiellończyka (1447–1492) i niemal równie długim jego najmłodszego syna, Zygmunta zwanego Starym (1506–1548) – wydaje mi się obraz, jaki utrwalony został w formie drzeworytu w edycji Statutu Łaskiego z roku 1506. To jakby zbiorowa fotografia rodzącej się Rzeczypospolitej. W centrum król Aleksander, w otwartej, średniowiecznej koronie, z berłem i jabłkiem w dłoniach. Długowłosy monarcha siedzi godnie na tronie z bardzo wysokim zapleckiem, który ozdabiają tarcze herbowe Polski i Wielkiego Księstwa Litewskiego: Orzeł w koronie oraz Pogoń, razem tworzące symbol unii. Wokół tronu półokręgiem siedzą senatorowie – „panowie rada”: arcybiskupi, biskupi, senatorowie świeccy. Tych pierwszych zdobią mitry, natomiast świeccy dostojnicy noszą na głowach efektowne czepce, czasem fantazyjne kapelusze, wedle najnowszej, południowoeuropejskiej mody; niekiedy pozostają z odkrytą głową, najczęściej z utrefionymi długimi lokami. Okryci równie bogatymi szubami, z sobolowymi (tak się przynajmniej zdaje) kołnierzami, prezentują się nader dostojnie. Do ich grona należy także, stojący po lewej stronie u dołu drzeworytowego „zdjęcia”, marszałek koronny z długą laską, oznaką swej godności. Odpowiada za porządek na obradach i na dworze. Potrzebę tego urzędu symbolizuje mała postać z podniesioną zuchwale pięścią i otwartą do krzyku gębą (wyraz pozasejmowej opozycji), a ściślej powstrzymanie owego protestu, przez straż marszałkowską z mieczem, przed naruszeniem powagi obrad. Od środka ku prawej stronie (patrząc od nas, oczywiście) grupują się posłowie ziemscy. Mają już chyba swojego marszałka izby poselskiej, w każdym razie stoi między nimi mąż wyróżniający się, analogicznie jak marszałek koronny, długą laską trzymaną wysoko. Posłowie nie siedzą, lecz stoją przed królem. Też są porządnie, w długie szuby odziani – trzeba pamiętać, że sejm zaczynał się często w styczniu, a trwał przez luty, marzec, czasem aż do maja, w każdym razie musiało tam bywać chłodno. Wyróżnia większość tej grupy nakrycie głów, modą południowo-wschodnią, wołoską: wysokie czapy z podniesionym rondem.

Ten sejm, w strojach swoich uczestników, tak jak Rzeczpospolita, jest miejscem spotkania europejskiego Wschodu i Zachodu. Ale jest wyjątkowy, bo w innych krajach, nawet jeśli w nich sejmy też bywają, nie mają takiego znaczenia, nie stają się fundamentem politycznej codzienności w tym stopniu, co w Polsce. Gwarancją tego ustroju jest prawo, które prezentuje królowi druga obok niego najważniejsza postać całego obrazu: kanclerz Jan Łaski, w birecie, z lekko ugiętymi nogami przed majestatem monarchy. Klęczeć przed władzą nie musi, bo sam – razem z królem, senatorami i posłami, reprezentantami obywateli, współtworzy tę władzę. Jesteśmy w wolnym kraju, w którym ma rządzić prawo. I są w tym kraju, w tej wspólnocie krainy wyobrażone herbami ułożonymi wokół sejmującego kręgu. Jest tu, w samym centrum Orzeł w koronie, zwrócony heraldycznie w lewo – znak ziemi krakowskiej, a obok niego tzw. Kolumny, znak herbowy Giedyminowiczów, po bokach zaś m.in. i wół wołoski, i krzyż Prus Zakonnych z czarnym orłem (herb Prus Królewskich, czarny orzeł z koroną na szyi, uplasowany jest na dole obrazu, blisko sylwetki marszałka nadwornego), i mazowiecki orzeł bez korony, i skrzydlaty gryf bez korony – herb lennej ziemi słupskiej (albo i całego Pomorza Szczecińskiego), i – na dole, ale obok grupy posłów, czarna kawka – herb ziemi halickiej oraz słońce – herb Podola. To jest wspólnota ziem i ich obywateli.