Wspaniała przygoda z polskością. Rozmowa z prof. Andrzejem Nowakiem

Prof. Andrzej Nowak podczas prezentacji „Wielkiej Księgi Patriotów Polskich”, której jest współautorem i jednym z redaktorów. Fot. Michał Klag Prof. Andrzej Nowak podczas prezentacji „Wielkiej Księgi Patriotów Polskich”, której jest współautorem i jednym z redaktorów. Fot. Michał Klag

Leszek Sosnowski: Można chyba powiedzieć, że tworzone przez Ciebie od kilkunastu miesięcy „Dzieje Polski” rosną w rękach, okazuje się bowiem, że ich drugi tom, na który tak niecierpliwie czekają Czytelnicy, w trakcie pisania nabrał rozmiarów… dwóch tomów.

Prof. Andrzej Nowak: Historia Polski nie rośnie, natomiast ja czuję się coraz mniejszy, wchodząc w ten gąszcz spraw, które wydają mi się ważne i fascynujące, a przy tym dość zapomniane; sam o wielu z nich nie pamiętałem, poznając je teraz poniekąd na nowo. Jednocześnie wydaje mi się, że są to sprawy ze wszech miar godne przypomnienia zwłaszcza w dzisiejszym, współczesnym kontekście. Ten okres, nad którym w tej chwili pracuję, czyli wiek XIII, przełom XIV, to zarazem czas modernizacji, że użyję takiego nowoczesnego słowa, oraz czas utrwalania, odbudowy niepodległości Polski. Obydwa zagadnienia są dla nas dzisiaj niesłychanie aktualne. Oczywiście nie chodzi o jakąś tanią, uproszczoną aktualizację wydarzeń sprzed  700 lat, ale nasze obecne problemy można przecież zobaczyć w nowym świetle, np. kiedy obserwujemy dawne zderzenie się Polski z problemem kolonizacji zewnętrznej – zjawisko to występuje w miastach, tworzy je w XIII wieku i tym samym zmienia strukturę etniczną Polski i staje się wyzwaniem dla jej tożsamości.

Masz na myśli zapewne żywioł niemiecki, który wówczas opanował Kraków i inne miasta?

Tak, mówię w tej chwili o XIII wieku i o żywiole niemieckim. Problem wyzwania dla tożsamości, jaki stanowi napływ dużej liczby przybyszów z zewnątrz, nieoczekiwanie staje się dla nas i dzisiaj zagadnieniem bardzo ważnym. Naturalnie wydarzenia obecne pomieszczone są w innym kontekście nie tylko historycznym, ale i cywilizacyjnym, jednak można powiedzieć, że każda chwila historii, która toczy się teraz, której jesteśmy uczestnikami, oświetla na nowo wydarzenia z przeszłości.

I odwrotnie; dawne wydarzenia rzucają światło na najnowsze sytuacje – historia magistra vitae – historia nauczycielką życia.

Właśnie, poznając dawne wydarzenia, widać jak wiele możemy się z nich nauczyć, dowiedzieć, jak bardzo teraz mogą być one pomocne w budowaniu naszej niepodległości i tożsamości. Dlatego nie oszczędzam ani wydawcy, ani Czytelników, tylko piszę i piszę. Na pociechę wszakże mogę powiedzieć – i wydawcy, i Czytelnikom – że nie oszczędzam też siebie, bo oczywiście wchodzenie w tyle szczegółów wymaga sporego, dodatkowego wysiłku pogłębienia znajomości źródeł i najnowszych opracowań. Mam też świadomość, że wiek XIII, który szczęśliwie kończę w tej chwili, to chyba jedna z najbardziej zawikłanych kart czy też najbardziej skomplikowanych rozdziałów naszej historii.

Bo wtedy ważyły się nie tylko losy Polski, ale w ogóle jej byt.

O tak. Myślę, że na to zagadnienie można spojrzeć z wielu stron, na przykład uzależnienia zewnętrznego rozbitego na różne frakcje kraju; należałoby użyć właściwego wtedy określenia – na dzielnice. Państwowość piastowska, wspólnota piastowska, zaczęła być, teraz użyję znowu współczesnego określenia – rozgrywana przez silniejszych sąsiadów. I to nie tylko przez jakichś bardzo złowrogich sąsiadów, bo tych oczywiście pamiętamy: Krzyżaków, Brandenburczyków. To osobna bardzo ważna historia; zwłaszcza niezwykle wtedy agresywna polityka brandenburska próbowała uszczuplić Polskę na północy i na zachodzie. Ale chodzi mi o inny jeszcze przykład, o to, jak tacy, powiedziałbym „dobrzy wujkowie”, chcieli wykroić coś sobie z zasobów Polski.

Takich „dobrych wujków” mamy i teraz przy naszych granicach.

Otóż właśnie. Bardzo życzliwie chcieli w swoich rozgrywkach imperialnych wykorzystywać z piastowskich księstw to, co w języku wojskowym nazywa się „siłą żywą”. Polska była właściwie podzielona jakby na dwa obozy: węgierski i czeski. I król węgierski, i król czeski dysponowali zasobami polskimi, odgrywając rolę takich niby dobrych, życzliwych wujków. Skądinąd rzeczywiście nieagresywnych, ale bardzo umiejętnie prowadzących miękką dyplomację.

Jednak eksploatujących nasz kraj w sensie ludzkim i gospodarczym; potrzebowali na przykład nowych sił dla swoich armii.

Tak jest, potrzebowali oddziałów posiłkowych, korpusów ekspedycyjnych. W jednym przypadku ta gra skończyła się dla Polski źle, a nawet trzeba powiedzieć – tragicznie. Nie jeden, ale szereg „dobrych wujków” z Czech zdołał na swoją stronę przeciągnąć ostatecznie cały Śląsk. Najcenniejszą z polskich dzielnic, najbardziej w sensie gospodarczym i cywilizacyjnym zaawansowaną. Widać więc, że ta miękka dyplomacja, odgrywanie roli dobrego wujka, może ostatecznie – przy braku odpowiedniej determinacji ze strony politycznej elity w Polsce – skończyć się trwałym uszczerbkiem dla integralności terytorialnej i tożsamości narodowej, bo jednak Śląsk na  600 lat odpadł od Polski.

Ale szczęśliwie unicestwienia udało się uniknąć. Również Ty w „Dziejach” przebrnąłeś już przez ten czas i teraz wchodzisz w okres, gdy polska potęga będzie rosła. Dochodzisz do najpiękniejszych momentów naszej historii.

To wszystko jest właśnie przed nami, masz rację, ale pod wieloma względami wspaniały jest też okres trochę wcześniejszy – lata odbudowywania niepodległości Polski, bardzo skromne początki. Najpierw nastąpiło przecież tylko połączenie Małopolski z Wielkopolską. Nic więcej jeszcze nie ma, jedynie te dwie dzielnice, mały fragment tego, czym Polska była wcześniej i nieporównywalnie mniej od tego, czym Polska stanie się w przyszłości. A jednak to zjednoczenie dwóch historycznie najważniejszych dzielnic ma kapitalne znaczenie, bo mobilizuje siły witalne polskiego rycerstwa, polskich elit duchowych, by tę niepodległość umacniać i poszerzać, nie dać zredukować się do roli „siły żywej” sąsiadów, do roli zasobu, z którego korzystają „dobrzy wujkowie”, w tym przypadku z południa. Tutaj oczywiście kapitalna jest rola Władysława Łokietka i to ogromne dzieło, które zacznie realizować jego syn, Kazimierz. Przyznam, że w czasach szkolnych i studenckich nie doceniałem Kazimierza Wielkiego. Nie imponował mi – taki niewojenny pan. Raczej dyplomacją się posługiwał, za to sam łajdaczył się strasznie… Był człowiekiem o bardzo bujnym temperamencie. Na pewno żaden wzór cnót moralnych, ale jeśli idzie zarówno o rozmach dorobku materialnego, który po sobie zostawił, jak i myśl państwową, którą realizował praktycznie, a którą odziedziczył po przodkach – zwrócenia Polski ku wschodowi – był Kazimierz władcą naprawdę wielkim. Skoro Śląska nie dało się odzyskać, a rzeczywiście nie dało się tego uczynić siłami, które miał Kazimierz w XIV stuleciu, to postanowił otworzyć Polskę na wschód i zrobił to skutecznie. Od 1340 r. mamy początki polskiego imperium; oczywiście to jest dyskusyjne pojęcie. Będziemy do niego wracali w dyskusjach z Czytelnikami oraz na łamach książki.

Miniatura z „Żywotu św. Jadwigi” przedstawiająca zwycięską bitwę pod Legnicą, która rozegrała się  9 kwietnia 1241 r. i miała ogromne znaczenie nie tylko militarne, ale i cywilizacyjne. Miniatura z „Żywotu św. Jadwigi” przedstawiająca zwycięską bitwę pod Legnicą, która rozegrała się 9 kwietnia 1241 r. i miała ogromne znaczenie nie tylko militarne, ale i cywilizacyjne.

Skoro mówimy o imperialnych zamiarach, to zaznaczmy, że Kazimierz Wielki Ruś Halicką zdobył nie podbojem, ale legalnie, w drodze spadku. Można powiedzieć, że od tego zaczęło się polskie imperium.

Więc widzę, że już zaczynamy tę dyskusję, którą przewiduję, wokół pojęcia imperium, bardzo ryzykownego i dwuznacznego moralnie. Jednak imperium to niekoniecznie krew, pot, łzy i nieszczęścia tych, którzy stają się przedmiotem w imperium. To także praca i współpraca tych, którzy stają się częścią imperium i dorastają do roli jego współgospodarza, jak stanie się przecież z Rusinami. Wielokrotnie cytowany przeze mnie w przedmowie do wspaniałego tomu Twoich rozmów z prof. Krzysztofem Szczerskim, wybitny renesansowy pisarz Stanisław Orzechowski z największą dumą podkreśla, że jest Rusinem, który dołączył do wspólnoty wolnych Polaków – i to się nie kłóci. Rusin dołączył do wspólnoty wolnych Polaków i uważa, że można do niej zaprosić również Litwinów, można zaprosić tych, którzy zrozumieją i uszanują ten niezwykły w ówczesnej Europie fenomen polskiej wolności zbudowanej w koronie Królestwa Polskiego. Na tym polega siła atrakcyjności tego imperium, a nie na gołym mieczu.

Czyli na poszanowaniu praw wolnych obywateli, ale równocześnie na sile duchowej i intelektualnej Korony.

A to właśnie zawdzięczamy także w dużym stopniu Kazimierzowi i jego historycznej decyzji budowy uniwersytetu, bez którego nie byłoby unii polsko-litewskiej albo by się ona nie utrzymała. Potrzebne było to spoiwo duchowe, umysłowe, którego oczywiście dostarczał Kościół katolicki. Efektem, instytucjonalnym wyrazem tego były, przepraszam, że znów użyję współczesnego słowa, kadry dla polityki, czyli ludzie wykształceni w szkole wyższej, która przygotowywała ich do zawodu. Jakiego zawodu? Urzędników Królestwa Polskiego, tych, którzy potrafią zarządzać.

A potem i Wielkiego Księstwa Litewskiego.

Tak, choć kiedy Kazimierz powoływał uniwersytet, miały to być kadry tylko dla Królestwa Polskiego. I w takiej właśnie poszerzonej formule, już dla wspólnoty polsko-litewskiej odrodzili uniwersytet krakowski Władysław Jagiełło i królowa Jadwiga. Wszystkie te czynniki dopiero się rozwijają, tworzą tę wspaniałą przygodę polskości, która w swój największy rozkwit wchodzi w 2. połowie wieku XIV. Rozkwit ten trwał będzie jeszcze bez mała przez następne trzy wieki. To czas bardzo ważny również, trzeba to powiedzieć, ze względu na liczbę świętych, których w Polsce wtedy mamy. Warto przypomnieć, że po kanonizacji św. Stanisława, która została dokonana w Asyżu w 1253 r., odbyła się następnie w Krakowie uroczystość przeniesienia jego relikwii do nowego ołtarza, czyli „podniesienia kości”, jak się wtedy mówiło. Ilu przyszłych świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego brało udział w tej uroczystości?

Siedmiu?

Dziewięcioro. Nie wszyscy pozostali do dziś w kalendarzu liturgicznym, bo niektórzy byli czczeni lokalnie. Ale wymieńmy wszystkich: święta Kinga, jej siostra, błogosławiona Salomea, czczona także jako błogosławiona Grzymisława, matka księcia Bolesława Wstydliwego, dominikanie – święty Jacek z rodu Odrowążów i brat Sadok (męczennik w czasie kolejnego najazdu Tatarów w 1259 r.), a także Wit, konsekrowany rok wcześniej na biskupa misyjnego dla Litwy, dalej panny z podkrakowskiego klasztoru norbertanek na Zwierzyńcu – Bronisława z rodu Odrowążów oraz Judyta, a wreszcie biskup krakowski Jan Prandota, organizator tego wspaniałego święta, również uznawany w następnych stuleciach za błogosławionego.

A trzeba zdać sobie sprawę z tego, że taka, nazwijmy to – szeroka kadra świętych – była wówczas w Europie czymś bardzo ważnym. Świadczyła o sile narodu i państwa oraz o sile wiary w kraju.

Splendor, jaki na Polskę rzuciła kanonizacja św. Stanisława, miał zasadnicze znaczenie dla odbudowania potem polskiej niepodległości. Notabene 14 lat późniejsza kanonizacja św. Jadwigi Śląskiej, żony księcia Henryka I Brodatego, miała też ogromne znaczenie dla Polski. Przypomnijmy, że według bulli papieskiej św. Jadwiga została ogłoszona patronką Polaków, nie Niemców. Tymczasem najczęściej kojarzy się św. Jadwigę z przeniesieniem jej relikwii w 1773 r. do Berlina – to zaś nie zgadza się ani z życiorysem Jadwigi, ani też z jej kultem realnym w wieku XIII, czy jeszcze w wieku XIV. Nie była to święta, która by dzieliła Niemców i Polaków, wprost przeciwnie. Jednak jej kanonizacja miała z pewnością ogromne znaczenie dla podniesienia duchowego prestiżu, jeżeli można tak powiedzieć, Królestwa Polskiego. Myślę bowiem, że nie wolno zapomnieć o aspekcie duchowym odbudowy naszej niepodległości.

Dodam jeszcze informację dla miłośników dziejów militarnych, że w drugim tomie opisuję również wszystkie ważne wydarzenia wojenne. Był to bowiem także czas fascynującego i dramatycznego spotkania Polski ze Wschodem w postaci najazdów mongolskich, tatarskich. Bitwa pod Legnicą jest tu najbardziej znanym i spektakularnym wydarzeniem, a jej znaczenie było nie tylko militarne, ale i właśnie cywilizacyjne. To niezwykle ciekawy i warty przemyślenia aspekt naszej historii.

Bitwa pod Legnicą to, można powiedzieć, pierwsze zatrzymanie dzikiego Wschodu przed inwazją na zachodnią, łacińską Europę. Już wówczas byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa, choć nikt tak tego wtedy jeszcze nie nazywał.

Tak, a jednocześnie to pierwsze spotkanie dwóch możliwości, jakie owo położenie na granicy różnych cywilizacji przed Polską stawia. Z jednej strony rola przedmurza – którą odegrał tragicznie Henryk Pobożny, z drugiej pomostu prowadzącego na Wschód.

Obraz Jana Matejki z 1880 r. „Zabicie Leszka Białego w Gąsawie”. Obraz Jana Matejki z 1880 r. „Zabicie Leszka Białego w Gąsawie”.

Rola Henryka Pobożnego była tragiczna tylko dla niego, bo zginął w bitwie, ale dla Polski i dla Zachodu nie, bo jednak nawała tatarska została powstrzymana.

Naturalnie, tylko w tym sensie sytuacja jest tragiczna. Korzystając z tego pomostu, ruszy zaraz na wschód, daleko w głąb Azji, do chana mongolskiego, do samej jego stolicy Karakorum, niejaki Benedykt Polak, jeden z dwóch pierwszych Europejczyków, obok Giovanniego di Piano Carpiniego, którzy stanęli w Azji Wschodniej. Benedykt zostawił na ten temat wartościową relację pisaną.

Czy można go utożsamiać z Marco Polo, bo takie insynuacje pojawiły się ostatnio w prasie?

Nie. Marco Polo, młody podróżnik wenecki, budzi natomiast innego rodzaju kontrowersje. Oczywiście jego wyprawa datuje się kilkanaście lat później niż Benedykta Polaka. Ale coraz częściej historycy kwestionują w ogóle wiarygodność dotarcia Marco Polo do Azji Wschodniej, ponieważ żadne źródła chińskie nie odnotowały jego pobytu, co jest bardzo dziwne. Choć on z drugiej strony niezwykle barwnie opisuje swoje przygody i przewagi dyplomatyczne oraz znaczenie swojej misji. Nie ma natomiast żadnej wątpliwości w świetle źródeł azjatyckich, że Benedykt Polak z Giovannim di Piano Carpinim byli w Karakorum kilkanaście lat wcześniej niż Marco Polo.

Relacje Marco Polo świadczą przynajmniej o tym, że miał wielki talent literacki.

O tak, miał wielki talent literacki. Ale przywołam tu jeszcze inną historię, która odkryta została dopiero całkiem niedawno. Otóż obok wspomnianego Benedykta część tej drogi na wschód odbył także drugi Polak, choć niezidentyfikowany z imienia; wiadomo, że był zakonnikiem z Brzegu na Śląsku, który zostawił także piękną relację pisaną. Ów drugi Polak dojechał tylko do granic Europy i tam przebywał, czekając na powrót. Krótko mówiąc, już z połowy XIII wieku mamy dwie fascynujące relacje polskich podróżników daleko na wschód, otwierające oczy na barwność, odmienność Azji tym, którzy z tych relacji od razu w Europie korzystali.

Rozumiem, że to zostanie opisane w drugim tomie. Niewielu historyków o obu tych postaciach wspomina, zwłaszcza o zakonniku z Brzegu. Czy są jakieś nowe dokumenty na ich temat?

Relacja owego dominikanina z Brzegu jest znana od 1965 roku, czyli została odkryta raptem 50 lat temu. Znajduje się obecnie w bibliotece uniwersytetu Yale.

Barokowy grobowiec św. Jadwigi Śląskiej w bazylice w Trzebnicy, gdzie księżna ufundowała klasztor cysterek. Fot. Adam Bujak Barokowy grobowiec św. Jadwigi Śląskiej w bazylice w Trzebnicy, gdzie księżna ufundowała klasztor cysterek. Fot. Adam Bujak

Jest przetłumaczona na polski?

Tak, opublikował ją znakomity historyk poznański prof. Jerzy Strzelczyk. Natomiast chcę dodać, że bitwa pod Legnicą nie jest jedynym fascynującym wydarzeniem militarnym w tym okresie – także w tym nieoczekiwanym aspekcie otwarcia Polski na wschód. Otóż bitwa pod Płowcami, czasem niedoceniana, czasem traktowana jak rozdmuchana propagandowo przez osoby z dworu Łokietka większa potyczka, miała wbrew temu ogromne znaczenie – była bardzo poważną i wielką walką. Gdyby bitwa ta została przegrana, nie byłoby Królestwa Polskiego – zostałoby wtedy, w 1331 r. rozebrane między zakon krzyżacki a króla czeskiego Jana Luksemburskiego. To była bitwa o wszystko – i w sensie strategicznym została przez Polskę, przez Władysława Łokietka wygrana, zadając, warto i to przypomnieć, największe w historii (do czasu Grunwaldu) straty zakonowi krzyżackiemu. Akurat te straty krzyżackie w bitwie pod Płowcami mamy, mówiąc nieładnie, wiadome co do głowy, ponieważ lokalny biskup zlecił pochówek i zliczenie wszystkich zwłok na polu bitwy. W okresie, który opisuję, można znaleźć wiele niezwykle ciekawych i niesłusznie zapomnianych wydarzeń i postaci przykrytych jakby kurzem niepamięci. Chęć odkrycia tych niezwykłych rozdziałów naszej historii przed Czytelnikami powoduje, że idę w mojej pracy wolniej niż bym chciał.

Może nie wolniej, tylko wybierasz dużo dłuższą drogę, tak bym to raczej określił. Ale drogę arcyciekawą. Naprawdę szkoda byłoby nie przemierzać jej razem z Tobą.

Rozglądam się po tej drodze, staram się zwiedzać tę historię i zapraszać do zwiedzania, ale nie jak stereotypowy turysta. Zatrzymuję się, spoglądam dookoła, zastanawiam się nad znaczeniem tego czy innego detalu. Będę wdzięczny, gdy Czytelnicy zatrzymają się ze mną, by zastanawiać się nad czasami współczesnymi w perspektywie tego, co wyczytujemy z przeszłości.

Jesteśmy winni Czytelnikom pewne wyjaśnienia. Jeżeli zmieniają się plany, jeżeli teraz zamiast zamierzonego jednego drugiego tomu „Dziejów Polski” powstaną dwie książki, to co będzie dalej, ilu tomów ostatecznie możemy się spodziewać? Może być ich nawet 10? Olbrzymie przedsięwzięcie!

Mogę obiecać tylko tyle, że będę się starał, jak Bóg da i zdrowie pozwoli, co rok oddać jeden tom naszym Czytelnikom. Natomiast po doświadczeniu z tym tomem drugim nie jestem w stanie nakreślić z bezwzględną ścisłością ram objętości i ścisłej chronologii kolejnych tomów. Na pewno będę chciał utrzymać swój zapał w granicach rozsądku. Chciałbym dożyć końca zamierzonego przedsięwzięcia i chciałbym, aby wszyscy zainteresowani Czytelnicy mogli dożyć z satysfakcją lektury ostatniego tomu… Więc proszę się nie obawiać, nie zamierzam „dłubać” bez końca w coraz mniejszych kawałkach. Krótko mówiąc, chciałbym rzeczywiście w ciągu sześciu-siedmiu najbliższych lat zmieścić się z całością. Dzisiaj wydaje mi się, że poczynając od 2. połowy wieku XVIII, a więc od czasów, którymi od początku mojej zawodowej kariery zajmuję się źródłowo – aż po cały wiek XX – będzie mi zdecydowanie łatwiej pisać. I dużo szybciej.

Jako doświadczony wydawca mogę upewnić Czytelników, że prof. Andrzej Nowak powoli nie pisze – wprost przeciwnie. Ale powinniśmy też wyjaśnić, że chodzi przecież nie tylko o pisanie, trzeba bowiem jeszcze odpowiednią liczbę pozycji przeczytać, sprawdzić, dotrzeć do źródeł, skonfrontować z konsultantami. To daje gwarancję, że otrzymujemy dzieło tyleż wielkie, co absolutnie pewne w sensie faktograficznym.

Moją małą ambicją jest to, żeby Czytelnicy otrzymywali obraz wiedzy jak najbardziej aktualny, odzwierciedlający to, do czego doszli moi koledzy i koleżanki historycy zajmujący się poszczególnymi epokami. Ta wiedza stale się poszerza; to, czym dysponował powiedzmy Paweł Jasienica 50 lat temu, pisząc swoją syntezę, było zdecydowanie mniejsze i różne od tego, czym dysponują współcześni historycy. Po prostu w poznawaniu przeszłości także mamy do czynienia z postępem w dobrym tego słowa znaczeniu, z coraz dokładniejszym, coraz bardziej zniuansowanym obrazem. Chcąc ten obraz zgłębić, muszę rzeczywiście czytać mnóstwo książek, których wcześniej nie znałem, muszę poznawać źródła, które dopiero stosunkowo niedawno zostały odkryte. A więc to wszystko wymaga bardzo dużej pracy. Oczywiście korzystam w niej z pomocy kolegów historyków, którzy podpowiadają mi, jakie monografie w szczególności warto poznać, bo wszystkich rzecz jasna i tak nie przeczytam. Szczęśliwie mogę korzystać z życzliwości kolegów zarówno z PAN jak i z UJ oraz z kilku innych uniwersytetów. To pewnie chroni mnie przed niektórymi błędami, a jednocześnie bardzo rozwija moje rozeznanie w skomplikowanej materii odległych epok.

Portret historyka Józefa Szujskiego (1835-1883). Portret historyka Józefa Szujskiego (1835-1883).

Jeszcze może powiedzmy tylko, że zamierzone przez Ciebie opracowanie nie ma sobie równych czy analogicznych nie tylko jeśli chodzi o opis dziejów Polski. Również na tle innych krajów dzieło to wygląda potężnie. Czytelnicy winni mieć świadomość, że czekają na coś naprawdę niezwykłego i wielkiego, że wszyscy jesteśmy świadkami powstawania epokowego opracowania.

Oczywiście były wielotomowe wydawnictwa do poszczególnych historii narodowych, konstruowanych głównie w 2. połowie XIX wieku. Przecież Józef Szujski zaczynał swoją historię od bardzo szeroko zakrojonego projektu, wielotomowego, żył jednak zbyt krótko, w latach 1835-1883, i dlatego nie mógł rozwinąć swego zamierzenia. Ale odpowiedników zamierzeń Szujskiego, tyle że bardziej szczęśliwych, dokończonych, w historiografii francuskiej i niemieckiej było kilka. Współcześnie, o ile mi wiadomo, nie ma takich przedsięwzięć.

No to w takim razie, drogi Autorze, w imieniu nas wszystkich: zdrowia!

Bardzo dziękuję! Dodam jeszcze tylko, iż po to piszę to wszystko tak dokładnie, aby na końcu stworzyć, jak Bóg da, jednotomowy skrót, który wiem, że jest najbardziej potrzebny. Będę go jednak mógł napisać dopiero, gdy poznam historię Polski, chociaż troszkę.

A przy okazji i my ją „troszkę” poznamy… Czytelnicy czekają wszakże również na datę ukazania się kolejnego tomu i tu możemy już coś konkretnego powiedzieć: otóż książka powinna się ukazać na rynku do końca listopada tego roku. Będzie obejmować okres od 1202 do 1340 roku, jej podtytuł brzmi „Od rozbicia do nowej Polski”. Czy na tom trzeci (czyli połowę dawnego drugiego), który obejmie okres do roku 1492, możemy liczyć do przyszłorocznych wakacji?

Powinno się udać. Z ręką na sercu twierdzę, że piszę nieraz od rana do nocy, ale mam też trochę innych obowiązków. Jestem promotorem paru prac doktorskich, recenzentem kilku habilitacji, no i, jak nasi Czytelnicy chyba wiedzą, nie wymiguję się od niektórych obowiązków społecznych, publicznych, choć i na tym polu oczekuje się od mnie więcej niż jestem w stanie ofiarować. Ale z Bożą pomocą – „damy radę!”

Rozmawiał:

Leszek Sosnowski