Za rok powinniśmy świętować 550-lecie Sejmu. Gdyby nie Mikołaj Cebulka herbu Cielepała… Prof. Andrzej Nowak o 3 tomie „Dziejów Polski”

 Rozmowa ukazała się w miesięczniku WPiS nr 2/2017. 

Pierwszy polski Sejm regularny datowany jest na rok 1468. Na ilustracji grafika z 1570 r. pochodząca z dzieła Jana Herburta „Statuta y Przywileie Koronne” ukazująca „Sejm koronny za panowania Zygmunta II Augusta”. Pierwszy polski Sejm regularny datowany jest na rok 1468. Na ilustracji grafika z 1570 r. pochodząca z dzieła Jana Herburta „Statuta y Przywileie Koronne” ukazująca „Sejm koronny za panowania Zygmunta II Augusta”.

Leszek Sosnowski: Dla mnie data zakończenia trzeciego tomu „Dziejów Polski” – rok 1468 – to zupełne zaskoczenie. Rok ten kojarzy mi się jedynie ze Statutami Kazimierza Jagiellończyka, ale te przecież odnoszą się tylko do Litwy, nie do całej Rzeczypospolitej, uznaje się, że były one początkiem usystematyzowanego prawodawstwa na Litwie.

Prof. Andrzej Nowak: Historyk powinien także odkrywać i stawiać nowe akcenty w dziejach. Otóż rok 1468 przyniósł przede wszystkim, poza wspomnianymi przez ciebie statutami, pierwszy regularny Sejm w Rzeczypospolitej, walny, zwołany według wszystkich zasad sejmikowych: po dwóch reprezentantów każdej ziemi (powiatu). Chcę sprostować datę pierwszego Sejmu walnego, która jest dotąd przyjmowana najczęściej na rok 1493. Uważam, że w tej sprawie trzeba się trzymać Jana Długosza, a on podpowiada rok 1468. Najnowsze opracowanie wybitnego historyka prawa, prof. Wacława Uruszczaka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, „staje murem za Długoszem” i przeciwstawia się całej „tradycji szkolnej”, wiernej przekonaniu, że dopiero od 1493 roku mieliśmy systematyczne sejmowanie. Ośmielony w ten sposób pragnę pokazać, że nasz parlamentaryzm obchodzić będzie już za rok, w 2018, piękny jubileusz: okrągłą, pięćset pięćdziesiątą rocznicę.

Jeszcze jedna niezwykle ważna rocznica, obok stuleciu odzyskania niepodległości… Szykuje się wielkie świętowanie w 2018. Trzeba by szybko podpowiedzieć tę datę marszałkowi Kuchcińskiemu, by parlament zdążył godnie się przygotować.

Masz rację, bo taka rocznica Sejmu Polskiego to jest naprawdę coś wielkiego, jest z czego być dumnym.

A więc koniec trzeciego tomu „dziejów” mamy wyjaśniony. Zaczynamy zaś w roku 1340…

…tak jak skończyliśmy drugi tom.

Czyli?

Czyli zaczynamy tym, że Polska wchodzi na Ruś, że Polska zmienia orientację. Zostawia Śląsk, niestety, ale otrzymuje w spadku Ruś.

Można powiedzieć przymuszona go zostawić…

No tak, ale jeśli chodzi o skutki, to są takie same.

Przywołuję to dlatego, że w publicystyce sugeruje się nieraz, że Kazimierz Wielki „odpuszcza” sobie Śląsk.

Nie, oczywiście, że nie. Choć niestety taki pogląd się dość utrwalił.

Może trzeba dodać słówko, że Rusi nie zabieramy w XIV wieku siłą?

W żadnym razie. Kazimierz Wielki otrzymuje Ruś w spadku, bardzo legalną drogą. Myśmy rzadko w historii cokolwiek siłą brali. I to nas zresztą może troszkę rozleniwiło…

No właśnie.

Na przykład „biedna” Moskwa wszystko musiała siłą zdobywać – dzięki temu Rosja jest dosyć „prężna” do dziś. Niemcy też stale próbowali siłą różne rzeczy uzyskać i też zachowali energię i dumę – czasem może nazbyt wielką.

My siłą nie zabieraliśmy, ale siłę mieliśmy.

Tak, bo trzeba było nieustannie bronić swego.

Może powinniśmy jeszcze wyjaśnić Czytelnikom, czemu nie doprowadzasz trzeciego tomu do roku 1492 – jak było planowane?

Szczera odpowiedź będzie niestety mało ciekawa.

Dlaczego?

Materia historyczna przerosła moje oczekiwania i możliwości ujęcia w jednym i tak przecież obszernym tomie.

Wojna prowadzona przez króla Kazimierza Jagiellończyka z Zakonem Krzyżackim trwała 13 lat i sporo kosztowała. By pokryć długi król musiał uzyskać zgodę szlachty na podniesienie podatków. Wojna prowadzona przez króla Kazimierza Jagiellończyka z Zakonem Krzyżackim trwała 13 lat i sporo kosztowała. By pokryć długi król musiał uzyskać zgodę szlachty na podniesienie podatków.

O, to jest odpowiedź bardzo istotna, bowiem dowodzi, jak bogata jest ta nasza historia; nawet wybitnemu historykowi i pisarzowi trudno sobie z nią poradzić.

To faktycznie prawda. Pierwotny zamysł, o którym publicznie przecież mówiliśmy, był taki, żeby ten tom zamknąć rokiem 1492, czyli cezurą bardzo często przyjmowaną w historiografii, bo to jest i rok śmierci Kazimierza Jagiellończyka i, zaraz za progiem, pierwszy Sejm w 1493 roku jak się przyjęło to opisywać; to także czas dla historii powszechnej ważny, czyli tzw. odkrycie Ameryki przez Kolumba – szereg dat tutaj się zbiega.

Rok 1492 uchodzi za symboliczny koniec średniowiecza.

No właśnie i stąd ta data wydawała się oczywista, kiedy przystępowałem do pisania i całości „Dziejów”, i tego tomu. Natomiast kiedy wszedłem głębiej w tematykę tego okresu, to zorientowałem się, że jedną z najciekawszych historii, jakie w nim odkrywam, jest historia ugruntowywania się polskiego sejmowania. To jest ważne zwłaszcza dzisiaj. Pamiętam z zeszłego roku obelgę rzuconą w twarz i Polsce, i Węgrom przez byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Billa Clintona, który powiedział na wiecu poparcia dla swojej żony, że kraje młodej, niedoświadczonej demokracji, takiej jak Polska oraz Węgry, które wszystko zawdzięczają Stanom Zjednoczonym, teraz się odwracają od demokratycznych wartości. Może więc warto w tym momencie przypomnieć panu Clintonowi, ale przecież nie tylko jemu, od kiedy ta demokracja, od kiedy to sejmowanie, od kiedy polskie tradycje parlamentarne się zaczynają. Otóż zaczynają się one oczywiście dużo, dużo wcześniej niż w Ameryce, dwa razy dawniej niż istnieją same Stany Zjednoczone – i wcześniej niż w roku 1493. Ta data, często przyjmowana przez dawniejszych historyków prawa, opiera się na przekonaniu, że wtedy po raz pierwszy Sejm zebrał się w sposób walny i uporządkowany. Nie tak, jak to bywało wcześniej, kiedy spotykała się „kupa” szlachty, która akurat zdobyła się na to, żeby dojechać na walny zjazd. Nie było wcześniej porządku wyboru, nie było uregulowanych relacji między sejmikami a Sejmem i one rzekomo miały się kształtować dopiero w 1493 roku. Otóż to jest błędne mniemanie. O pierwszym Sejmie zorganizowanym w sposób systematyczny z wyłonieniem posłów przez sejmiki, informuje Jan Długosz w swojej Kronice. Od powiedzmy stu lat jest „moda” na podważanie informacji podanych przez naszego wielkiego kronikarza. Oczywiście Długosz nie raz się myli i nie raz zajmuje stanowisko takie, jakie wynika z jego uplasowania w sporach politycznych tamtego czasu, czyli – wiadomo – patrzy często na wydarzenia oczami swojego mecenasa, biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego. Ale to nie znaczy, że na każdym kroku trzeba zarzucać Długoszowi fałszowanie wydarzeń. Pomnik, jaki nam zostawił w postaci kronik, jest absolutnie wyjątkowy na tle literatury całego średniowiecza europejskiego; jego gigantyczne „Roczniki” są na ogół bardzo wiernym i bardzo rzetelnym źródłem. I to właśnie Długosz podaje rok 1468 jako początek polskiego systematycznego sejmowania. Na czym znaczenie tej daty polega? Król Kazimierz Jagiellończyk po skończonej dwa lata wcześniej trzynastoletniej wojnie z zakonem krzyżackim, w której odzyskane zostało Pomorze Gdańskie, musiał zaciągnąć ogromne długi. To była wojna przede wszystkim na pieniądze, nie na żołnierzy, bo tych akurat w tym momencie Królestwo nie miało najlepszych, tak bym to najdelikatniej ujął; trzeba było ich kupować za granicą. Malbork na przykład został kupiony – a nie zdobyty.

To znaczy kupiony nie w drodze np. przetargu lub licytacji, ale przepłacenia załogi?

Tak. Zapłacono żołnierzom, którzy siedzieli w Malborku; wielki mistrz im nie płacił, a polski król był gotowy za niego to zrobić. W takim razie wywozimy na taczkach wielkiego mistrza – stwierdziła załoga. Dokładnie tak to wyglądało, wywieziono wielkiego mistrza; nie na taczkach co prawda, ale wywieziono go. A on płakał. Bo to była tragiczna chwila dla niego. Nie miał już ani grosza, żeby utrzymać najemną załogę, w dużej części czeską. Żeby przebić wielkiego mistrza w tej finansowo-wojennej licytacji król polski zaciągał długi, które trzeba było potem spłacić. Żeby zaś je spłacić, trzeba było nakładać dodatkowe podatki. W Polsce natomiast szlachta wywalczyła sobie już od blisko stu lat, od 1374 roku, od przywileju koszyckiego, prawo do stałego podatku, który dziś nazwalibyśmy liniowym. Staropolski flat tax wynosił dwa grosze z uprawianego łanu. A cokolwiek więcej król chciał uzyskać, musiał – prosić Sejm. Faktycznie sejmy kształtują się już w końcu XIV wieku, zwłaszcza w okresie długiego bezkrólewia po śmierci Ludwika Węgierskiego, kiedy przez cztery lata, zanim Jagiełło poślubi Jadwigę i zanim Jadwiga jeszcze wcześniej przyjdzie do Krakowa. Wtedy społeczeństwo samo musiało się rządzić i wtedy pokazała się ogromna dojrzałość polskiego społeczeństwa, jego elit. Właśnie na takich zjazdach, które są pierwszymi sejmami walnymi, kształtuje się porządek polityczny – bez króla jeszcze, bo go na razie nie ma. Potem, w XV wieku, sejmy walne będą się spotykały niemal co roku, czasem dwa razy do roku – na ogół zwoływane przez króla. Rozwijają się jednocześnie z sejmikami. Sejmiki, na których spotykają się tylko przedstawiciele danej ziemi to – można tak powiedzieć, niższy szczebel samorządu – wyłoniły się jeszcze w XIV wieku z tzw. zjazdów wiecowych czy wieców sądowych. Szlachta danej ziemi zjeżdżała się żeby zorganizować wymiar sprawiedliwości w swoim regionie, na zasadzie samorządu. Otóż z tej instytucji wieców sądowych wykształca się w XIV wieku osobny zjazd, na którym nie dyskutuje się tylko o wyrokach, ale również o podatkach na rzecz danej ziemi. Załatwiano też inne drobniejsze instytucjonalne rozwiązania lokalne. Tak rodzi się samorządność.

Z tego wynika, że sejmiki miały w sumie dużą władzę.

Oczywiście.

Podejmowały różne istotne decyzje, np. podatkowe, nie uzgadniając tego z żadną centralą. Czyli możemy mówić o państwie, które potem będzie nazywane federalistycznym.

To jest kapitalny temat dotyczący tamtych czasów, mianowicie rywalizacja, czasem przechodząca w walkę, ale nie przemieniająca się w wojnę domową. Rywalizacja, nawet ostra, zatrzymuje się na progu przemocy. Rywalizacja między zasadą samorządności a zasadą państwa – państwa centralnego, które reprezentuje król i jego administracja, czyli starostowie. A pamiętajmy, że starosta jako przedstawiciel króla, czyli władzy centralnej, ma sporą władzę, także karania. Szlachta i miasta walczą o to, żeby ograniczyć tę władzę, żeby starosta mógł karać tylko za najbardziej pospolite i ewidentne przestępstwa. Ostatecznie ustalono w 1423 roku, że władza starościńska dotyczy tylko czterech przypadków, które bez wyroku sądowego można od razu ukarać: to jest gwałt, rozbój, podpalenie, napad na dom. Resztę mieli sądzić sami obywatele na sądach ziemskich. To była pewnego rodzaju rywalizacja; państwo by chciało wszystko zatrzymać pod swoją kontrolą, obywatele zaś chcą jak najmniej ingerencji państwa.

„Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego” Jana Długosza to nieocenione źródło informacji o przeszłości naszego kraju od X do XV w. To także dzieło wyjątkowe na tle literatury całego europejskiego średniowiecza. Na ilustracji: Jan Długosz na obrazie Antoniego Gramatyki. „Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego” Jana Długosza to nieocenione źródło informacji o przeszłości naszego kraju od X do XV w. To także dzieło wyjątkowe na tle literatury całego europejskiego średniowiecza. Na ilustracji: Jan Długosz na obrazie Antoniego Gramatyki.

To jest funkcjonująca do dziś zasada zachowania równowagi między władzą a społeczeństwem, miedzy centralą a „terenem”, miedzy wolnością a narzuconymi regulacjami prawnymi. Tak samo konieczna jest równowaga w gospodarce, między własnością państwową i społeczną a prywatną. Utrata tej równowagi oznacza katastrofalne skutki zarówno dla władzy, jak i narodu.

Dochodzenie do tej równowagi jest niezwykle pasjonującym, również dla historyka, procesem. Pogański książę był jeszcze właścicielem wszystkiego, a ludzie nie mieli zagwarantowanej żadnej godności w tym barbarzyńskim systemie. Natomiast gdy przychodzi chrześcijaństwo i książę lub król otrzymuje władzę od Boga stając się władcą namaszczonym, to jego poddani uzyskują godność jako dzieci Boże. I tu także zaczyna się możliwość odwołania się owych dzieci Bożych do Kościoła w obronie przed nadużyciami władzy. Tak się tworzy wolność w naszej cywilizacji – wyjątkowa.

A wracając do wojny 13-letniej; Polska ją wygrała, ale Kazimierz Jagiellończyk bardzo się zadłużył…

Król znalazł się w poważnej potrzebie finansowej po wielkiej wojnie, za którą trzeba było zapłacić. Żąda więc od szlachty zgody na nowy, poważny podatek – żeby pokryć wojenne długi. Wtedy następuje jakby coś w rodzaju dialogu między sejmikami a Sejmem. Sejm odpowiada królowi: „o to musimy zapytać sejmiki – nie wiemy, czy one się zgodzą”. Sprawa zostaje delegowana niżej i wraca następnie z powrotem na Sejm już z uprawnieniem – jest zgoda na taki podatek. To już jest normalny, jak byśmy dziś powiedzieli, proces legislacyjny w państwie samorządnym.

Proces legislacyjny ze społecznymi konsultacjami. Państwo jest samorządne i trzeba chyba powiedzieć: w ówczesnych warunkach bardzo demokratyczne.

Absolutnie tak można to określić; państwo jest i samorządne, i demokratyczne. Władca nie może czynić, co chce, chociaż wiadomo, że ma rację – niewątpliwie trzeba spłacić długi za wojnę, która miała sens, która przyniosła Polsce coś niezwykle ważnego: odzyskanie Pomorza. Ale nie da się w Rzeczypospolitej ściągnąć z obywateli pieniędzy metodą dyktatorską, jak w państwie samodzierżawnym. U nas wymagana jest zgoda obywateli. I obywatele mają już system, za pomocą którego można to wszystko lege artis, z zachowaniem wolności i racji stanu całego państwa, zrealizować. To się dzieje po raz pierwszy w tak uporządkowany sposób w 1468 roku. Dlatego myślę, że to jest data, którą warto przypomnieć za Długoszem, i wprowadzić do świadomości historycznej Polaków. To się świetnie zbiegnie w roku 2018 ze stuleciem odrodzenia państwa polskiego. 550 rocznica Sejmu piotrkowskiego przypadnie 9 października, dokładnie miesiąc i dwa dni przed setną rocznicą odzyskania niepodległości. To pozwoli przypomnieć sobie i innym, że Polska nie zaczyna się dopiero w 1918 roku i nie z łaski mocarstw w Wersalu, ale stoi za nią arcybogata, wspaniała tradycja państwa i narodu. Jej wspólnym symbolem jest właśnie owa 550 rocznica zorganizowanego sejmowania, demokracji polskiej i – można powiedzieć – samorządnego porządku politycznego, który funkcjonującego już wtedy, kiedy w Ameryce jeszcze tylko hasały bizony oraz nieliczni Indianie.

 Z tego prosty wniosek, że Bill Clinton powinien się jeszcze sporo douczyć. Najlepiej jakby przeczytał przynajmniej Twój najnowszy tom „Dziejów Polski”.

Chciałbym jednak, żeby może najpierw Polacy go przeczytali, bo zbyt wielu z nich ulega takiemu stereotypowi: „My, Polacy, to biedota bez dorobku gospodarczego i kulturalnego, dopiero w 1989 roku zaczęliśmy się rozwijać… To dopiero Okrągły Stół, premier Mazowiecki, pierwszy w ogóle jakiś demokratyczny przywódca wyprowadził nas na scenę europejską…”.

I od razu złoty wiek mieliśmy, jak to obwieścił prezydent Komorowski – uczony historyk bardzo.

On faktycznie posunął się aż do tego, że czasy postkomunistycznej Polski obdarował mianem złotego wieku. Są pewne osiągnięcia ostatnich 27 lat, nie przeczę, ale popatrzmy na nie i na siebie samych z perspektywy 1050 lat oraz tych 550 lat polskiego sejmowania. I zobaczymy więcej powodów do skromności w związku z dorobkiem ostatnich dekad.

Patrząc na tyle minionych wieków powodów do dumy będziemy mieli aż nadto, zapewne więcej niż nasi potężni dziś sąsiedzi. Wróćmy jednak do czasów poprzedzających prawdziwy polski Złoty Wiek, do epoki Kazimierza Jagiellończyka. Powiedziałeś, że wojna 13-letnia była wojną na pieniądze. Wygraliśmy ją, czy to więc znaczy, że państwo polskie było wtedy bogatsze niż inne?

Niestety nie. Na tle swoich sąsiadów Polska jest ciągle jeszcze dość uboga. Dlaczego? Bo jeszcze nie ma koniunktury na zboże. Ona się zacznie za chwilę i wtedy stanie się możliwe faktyczne bogacenie się społeczeństwa i państwa przy okazji; wiadomo, że to jest jedyna zdrowa sytuacja, kiedy państwo jest bogate bogactwem społeczeństwa, a nie odwrotnie – kiedy państwo bogate, a społeczeństwo składa się z niewolników. Otóż Polacy nie byli jeszcze w połowie XV wieku bogaci. Do niedawna Pomorze było w rękach krzyżackich, nie było jak uruchomić słynnego później spływu zboża, nie było jeszcze europejskiej koniunktury na polskie zboże – ona się dopiero ukształtuje w końcu XV wieku i wtedy zaczną powstawać wielkie folwarki. Ta, że tak powiem produkcja rolna, stanie się niezwykle ważna w skali kontynentu i uczyni Polskę bogatym krajem. A wcześniej? Węgrzy mieli kopalnie złota, Czesi mieli kopalnie złota i srebra. Kraje na południe od Polski były dużo bogatsze. Takie były realia.

My mieliśmy duże zasoby soli, bardzo ważnego i cennego wówczas produktu…

Tak, to cenny materiał handlowy, ale to bogactwo było relatywnym ubóstwem w stosunku do innych. W dodatku ten staropolski podatek „liniowy” wprowadzony w Koszycach nie był wysoki, uniemożliwiał systematyczne powiększanie skarbu królewskiego. Dwa grosze od łanu to nie było dużo. Dzięki temu obywatele mogli się bogacić, ale państwo jeszcze nie. W sytuacji wojny trzeba było się zapożyczać, głównie w miastach. Kraków na przykład dał ogromne pieniądze na wyprawę grunwaldzką, Lwów też dał dużo, każde większe miasto coś dało. Kraków akurat był największym miastem w Królestwie Polskim pod panowaniem Jagiełły. Trzeba było też prosić o ofiarność obywateli, czyli o zgodę na nadzwyczajne podatki, np. na czopowe (podatek płacony przez mieszczan od wyrobu, importu oraz sprzedaży piwa, wódki, miodu itp. – przyp. red.). Pod Grunwaldem akurat zwyciężyło w większości rycerstwo z pospolitego ruszenia. Ale były tam też oddziały zaciężne, jakieś 5-6 tysięcy ludzi – niewiele jak na całą naszą armię liczącą około trzydzieści parę tysięcy ludzi. Zdecydowana mniejszość, choć bardzo kosztowna – bo taki żołnierz wynajęty był naprawdę drogi. A w wojnie trzynastoletniej pospolite ruszenie się nie popisało, mówiąc delikatnie, już na wstępie i sromotnie przegrało bitwę pod Chojnicami. Trzeba było zatem oddać wojnę w ręce zawodowców, a ci kosztowali bardzo drogo. W związku z tym często zaciągano pożyczki. Dlaczego Polska okazała się mimo wszystko bogatsza od Zakonu? O tym decydował Grunwald, o tym decydowało to, co stało się pięćdziesiąt kilka lat wcześniej. Grunwald naprawdę złamał podstawy istnienia Zakonu. Po pierwsze przegrał wielką bitwę, po drugie przegrał potem wielką bitwę propagandową dzięki profesorom Uniwersytetu Krakowskiego, którzy stworzyli skuteczną propagandę polskiej racji stanu na soborze w Konstancji. To bardzo ważny rozdział tej książki i przede wszystkim polskich dziejów – kapitalny rozdział w historii Polski intelektualnej. Polska stała się wtedy czynnym i samodzielnym uczestnikiem europejskiej debaty intelektualnej, z nowym spojrzeniem na prawa narodów. To wszystko sprawiło, że do Zakonu przestały płynąć pieniądze. A Zakon nie był zbyt bogaty swoimi dobrami w Polsce, lecz tymi majętnościami, które czerpał z kilkuset komandorii (komturii) głównie w północnych Niemczech, we Włoszech i z dobrowolnego poparcia z zagranicy. Teraz płacono na rzecz Zakonu coraz mniej chętnie, bo ten przegrywał – i w polu, i w sądzie. Przegrywał z chrześcijańskim królem, nie z poganami. Z kimś, kto umiał obronić swoje dobre imię przed propagandą Malborka i wykazać, że Zakon nie ma racji. Przede wszystkim jednak Zakon stracił na tej wojnie i następnych, między 1409 a 1435 rokiem, ogromne pieniądze. Polskie rycerstwo – co tu dużo mówić – pustoszyło państwo zakonne. Miast nie zdobywano, ale pustoszono wsie. Było kilka wojen między Grunwaldem, a wojną trzynastoletnią, a wszystkie toczyły się niemal wyłącznie na terytorium państwa zakonnego. To wszystko spowodowało, że Zakon nie miał już środków finansowych, a Polska, choć nie miała ich dużo, to społeczeństwo było już na tyle bogate, że mimo wszystko mogło, nawet jeszcze przed wielką koniunkturą, przed wielkim bogactwem, które przyjdzie do Polski w XVI wieku, poradzić sobie z Zakonem. I po to był zwołany ten Sejm, o którym ciągle tutaj mówimy, w 1468 roku, na którym uchwalono dodatkowy podatek na pokrycie długów skarbu państwa polskiego. Nie pierwszy raz oczywiście, ale pierwszy raz w sposób tak zorganizowany.

Dużym sukcesem strony polskiej podczas trzynastoletniej wojny z Zakonem Krzyżackim było opanowanie stolicy państwa zakonnego - Malborka. Potężny zamek został wykupiony z rąk najemnych żołnierzy czeskich, którym Krzyżacy nie zapłacili żołdu... fot. Paweł Stachnik Dużym sukcesem strony polskiej podczas trzynastoletniej wojny z Zakonem Krzyżackim było opanowanie stolicy państwa zakonnego - Malborka. Potężny zamek został wykupiony z rąk najemnych żołnierzy czeskich, którym Krzyżacy nie zapłacili żołdu... fot. Paweł Stachnik

Ciekawe jest jednak to, jaki był stosunek społeczeństwa, szlachty głównie, ale przecież i miast, do skarbu narodowego. Bo co to był skarb królewski? To skarb państwa właśnie.

Wiedziano dobrze, na czym polega skarb państwa – na własności ziemskiej, którą utrzymywało państwo, król. Uszczuplało się to bogactwo przez rozdawnictwo ziemi przez króla. Niestety najgorzej pod tym względem działo się za krótkiego i nieszczęśliwego panowania Władysława Warneńczyka. On bardzo chętnie szafował ziemią, żeby zachęcić do udziału w wyprawie na Turków i to daleko od naszych granic. Było to przez co mądrzejszych obywateli źle widziane.

Te ziemie były darowane na zawsze, czy w dzierżawę czasową lub do końca życia?

Różnie bywało, ale często de facto szła taka królewszczyzna już na zawsze w prywatne ręce. Fala refleksji nad tym, że został uszczuplony skarb narodowy, przyjdzie pod koniec XV wieku – czyli już nie w tym tomie, że tak powiem. Intelektualnym wyrazem tej troski stanie się niezwykle ważna rozprawa polityczna Stanisława Zaborowskiego Traktat o naturze praw i dóbr królewskich. Nie możemy do tego dopuścić – rozumowano – by wszystko zostało rozdane i zostali tylko sami prywatni właściciele. Potrzebny jest obok prywatnej własności rdzeń dobra wspólnego, bez którego państwo się nie obroni. Ta myśl zaczyna dojrzewać w 2. połowie XV wieku, ale ujawni się z całą siłą w postaci intelektualnej, w postaci ruchu egzekucyjnego w XVI wieku, więc to będzie temat w „Dziejach” następny.

Czy rzeczywiście już wtedy było tak, że własność królewską traktowano jako dobro wspólne?

Jako coś, z czego pokrywa się w niemałej części takie koszty, jak na przykład wojna. To były istotne dochody państwa obok podatków.

No ale przecież królewszczyzna to była też prywatna własność, tyle że króla.

Prywatna własność króla, ale zasilająca jednocześnie dobro publiczne. Z tego utrzymywano dwór, to prawda, ale przecież nie tylko. Wówczas król ciągle jeździł, nie siedział na Wawelu, tylko bez przerwy się przemieszczał. Władysław Jagiełło, czy Kazimierz Jagiellończyk najmniej czasu spędzali w Krakowie. Ciągle musieli objeżdżać kraj wzdłuż i wszerz – od Smoleńska do Poznania i Częstochowy. Co rok taki objazd wykonywali (w każdym razie Jagiełło, bo jego synowi zdarzało się dłużej „zasiedzieć” na Litwie). Może nie zawsze zaglądali w jednym roku do Smoleńska i Częstochowy, ale prawie zawsze byli i na Litwie, i w Królestwie. Pojawiał się problem – kto ma za to płacić, gdy król z setkami darmozjadów przyjeżdżał do danego miejsca. Dany klasztor? Miasto? Może dany właściciel ziemski? A może jednak król powinien sam za to zapłacić? Tu właśnie pojawiają się spory i rodzą się przywileje. Dojrzewa świadomość, że te królewszczyzny coś dają – utrzymują jakąś część siły zbrojnej, pokrywają część kosztów bezpieczeństwa, budowania fortec etc. Dawniej wszystko było własnością króla, więc ten mógł powiedzieć: obywatele mają budować mury, mają utrzymywać dwór, wszystko mają dla mnie robić. Stopniowo z rozwojem państwowości, z rozwojem wolności w tym państwie, następuje podział odpowiedzialności i podział obowiązków. Najważniejsze w tym procesie jest to, czy zostaje utrzymane pojęcie dobra wspólnego, czy dzieląc obowiązki, odpowiedzialność, walcząc o swoje przywileje, myślimy zarazem o tym, co nas łączy. Czy tylko się spieramy o to, żeby jak najmniej płacić i nic nie robić na rzecz innych. Tego rodzaju egoistyczne motywacje zawsze występują, w każdym społeczeństwie.

Czyli można by wysunąć przypuszczenie, że z powodu wcześnie rozwiniętego parlamentaryzmu i mocnej pozycji Sejmu nie było w Rzeczypospolitej monarchii absolutnej?

To jest absolutnie trafna uwaga; rzecz wiąże się z wygaśnięciem u nas dynastii Piastów. Kazimierz Wielki wykazywał tendencje do rządów bardzo silnej ręki, mówiąc oględnie, i gdyby miał dzieci legalne – bo miał, jak wiadomo, potomstwo nieprawego pochodzenia, które nie mogło dziedziczyć tronu – to myślę, że mogłaby się w dynastii Piastowskiej wykształcić inna tradycja. Bardziej absolutystyczna. Co prawda władca ten zderzał się już z ruchem sejmowym, albo lepiej powiedzieć z ruchem oddolnym, który chciał bronić swoich praw, ale dynastia piastowska miała jedną ogromną przewagę – była traktowana jako panowie naturalni tej ziemi. Ich nikt nie wybiera, oni są tutaj od zawsze, ich władza przechodzi z ojca na syna i poddani nie mają prawa głosu w tej sprawie. Chociaż niektórzy historycy twierdzą, że występują już jakieś elementy elekcji od XIII wieku, próbuje się to jakoś uzasadniać, ale prawdziwa elekcyjność zaczyna się dopiero po bezpotomnej śmierci Kazimierza, od Ludwika Węgierskiego. Jego córki nie były paniami naturalnymi tylko wnuczkami Władysława Łokietka, i to po kądzieli. Żeby więc jedna z nich mogła zasiąść na tronie w Krakowie, to już trzeba było targować się ze społeczeństwem i płacić przywilejami: zwolnieniami od podatków, od jakichś uciążliwych obowiązków. Jedno pozostało niezmienne – wolny człowiek musiał bronić z bronią w ręku tego dobra wspólnego, którym było Królestwo Polskie. Kto nie broni – ten nie jest wolny. Także mieszczanie mieli obowiązek bronić swojego miasta, od tego nie można się było uchylić. Chłop miał obowiązek żywić pozostałych, pracować na roli. Oczywiście też był czasem powoływany, pod Grunwaldem też mamy chłopów, chociaż nie odgrywają pierwszoplanowych ról.

Za komuny niektórzy historycy podawali, żeby wzmocnić rolę klasy chłopskiej w dziejach, że pod Grunwaldem to właśnie chłopi dopadli wielkiego mistrza von Jungingena i zabili.

Różne były interpretacje… Urlich von Jungingen zapewne nie byłby w stanie wymówić imienia i nazwiska rycerza, który go powalił – to był Mszczuj ze Skrzynna (albo, jak wolą niektórzy, jeszcze trudniej: ze Skrzyńska).

Wielki mistrz nie musiał się już trudzić wymową.

Już nie musiał.

Czytelnicy czekają na kolejne tomy „Dziejów” – co możemy im powiedzieć?

Że są tak samo jak autor „ofiarami” zasobności naszych dziejów, tego, że odkrywam coraz większe, nieznane mi wcześniej bogactwo historii Polski. Tyle wątków nowych, tyle zjawisk, które jakoś do mojej świadomości wcześniej nie weszły – zakładam zatem, że do szerzej świadomości historycznej też nie. Już nie mówmy o zjawiskach, ale tyle nowych, ciekawych postaci odkrywam; to ludzie, których w ogóle nie kojarzymy, a są cichymi bohaterami naszych długich dziejów. Dla mnie na przykład odkryciem i zapomnianym bohaterem numer jeden jest w tym tomie niejaki Mikołaj Cebulka herbu Cielepała.

Cielepała? W naszych czasach brzmi troszkę śmiesznie…

Tak, Cielepała, to bardzo stary herb rycerski. Mikołaj Cebulka był niesłychanej mądrości i przebiegłości reprezentantem nie tylko polskiej racji stanu, ale też reprezentantem wyjątkowo światłej i nowoczesnej myśli. On był sekretarzem dyplomatycznym Witolda, jak to wtedy nazywano: notariuszem. Witold otaczał się głównie polskimi doradcami, bo i skąd miał brać innych? Akurat Mikołaj Cebulka należał do tych najważniejszych. Kiedy po bitwie pod Grunwaldem toczy się proces przed królem rzymskim Zygmuntem Luksemburskim o to, jak będą rozstrzygnięte kwestie terytorialne między Polską a Zakonem, staje również sprawa Żmudzi. W myśl pokoju zawartego bezpośrednio po Grunwaldzie w Toruniu, Zakon zgadza się tylko na tymczasowe oddanie Żmudzi – do końca życia Witolda i Jagiełły, a potem Żmudź ma wrócić do Zakonu. Krzyżacy mają papiery na to, że obaj władcy kiedyś już się zrzekli Żmudzi. Przed sędzią tego właśnie sądu króla rzymskiego występuje w roli podwójnego rzecznika Mikołaj Cebulka. Mówi tak: „Zaraz, zaraz… jakże to Witold mógł się zrzec Żmudzi? Przecież ma córkę…”. Ta córka jest już teraz wielką księżną moskiewską, ale nikt jej wcześniej o zdanie nie pytał na temat zrzeczenia się Żmudzi, która po śmierci ojca powinna jej przypaść – sugeruje śmiało Cebulka – książę Witold widocznie coś tu zaniedbał. Czyli nasz notariusz po pierwsze wprowadza argument, że kobiety mają prawo dziedziczenia i to nie byle jakiego majątku ziemskiego, tylko całej dzielnicy. Drugi argument zdumiewa jeszcze bardziej swoją śmiałością. Oto Mikołaj Cebulka mówi do Benedykta Macraya, sędziego, zresztą sprzyjającego Polsce Węgra, wysłanego przez Zygmunta Luksemburczyka: „Ale czy ktoś zapytał Żmudzinów o to, czy oni sobie życzą przejść pod panowanie krzyżackie?”. To jest zupełnie rewolucyjny argument w tamtych czasach, bo kto wtedy pytał w ogóle ludność o zdanie? A na dodatek Żmudzini byli jeszcze wtedy poganami, zresztą nawet Polacy nie twierdzili o nich, że są chrześcijanami. Krzyżacy podkreślali, że Żmudzinów dopiero trzeba podbić i ochrzcić. A Cebulka mówi: to nie szkodzi, że oni są poganami. Quod omnes tangit, ab omnibus tractari et approbari debet – a więc wszyscy winni omawiać i aprobować to, co wszystkich dotyczy; to, co wszystkich dotyczy, przez wszystkich musi być zatwierdzone. Stara zasada prawa rzymskiego upowszechniana na uniwersytetach – tu nagle zostaje zastosowana przez Cebulkę do prawa narodu – i to pogańskiego narodu! Skoro Żmudzini mają zmienić pana, no to trzeba ich zapytać o zdanie na ten temat. A Witold ich nie zapytał. Tym bardziej Krzyżacy ich nie zapytali. Możecie sobie schować wasze dokumenty do skrzyń, bo one nic nie są warte, dowodzi Cebulka. Musicie mieć zgodę Litwinów i córki Witolda. Kontynuuje ten sposób rozumowania w kolejnych negocjacjach. Kiedy zaś Witold zmieni pod koniec życia orientację polityczną i będzie chciał oderwać Litwę od Polski, tenże Mikołaj Cebulka występuje wtedy przeciwko swojemu panu, występuje przeciwko Witoldowi, bo widzi szkodliwość zamiaru władcy. Więc ostrzega go odważnie: nie czyń tego! Takich ludzi jak Mikołaj Cebulka warto szukać w historii. Ludzi, którzy torowali drogę temu, co najlepsze w myśli europejskiej, odwadze w poszukiwaniu racji słabszych.

W czasach Kazimierza Jagiellończyka doszło do ukształtowania się systemu reprezentacji polskiego społeczeństwa. Szlachta wyrażała swoje postulaty i opinie na temat zarządzania państwem poprzez sejmiki i Sejm walny. Na ilustracji: rysunek Jana Matejki przedstawiający ubiory stanu szlacheckiego z lat 1447-1492. W czasach Kazimierza Jagiellończyka doszło do ukształtowania się systemu reprezentacji polskiego społeczeństwa. Szlachta wyrażała swoje postulaty i opinie na temat zarządzania państwem poprzez sejmiki i Sejm walny. Na ilustracji: rysunek Jana Matejki przedstawiający ubiory stanu szlacheckiego z lat 1447-1492.

Ważne było to, że on te poglądy głosił, jak byśmy dziś powiedzieli, na forum europejskim, przed europejskim elitami.

Właśnie. Na szczęście zachowały się dokładne protokoły sądowe z tego procesu, nawet zostały opublikowane w XIX wieku, ale jakoś nikt nie zwracał na nie większej uwagi. A niesłusznie. Wykształceni ludzie mówią o Pawle Włodkowicu i jego myśli politycznej – i dobrze, bo Paweł Włodkowic trzy lata później przedstawi te same argumenty w ogólnej formie na forum soboru w Konstancji. No, ale wystąpienia Cebulki miały miejsce wcześniej. Oczywiście jeszcze wcześniej Stanisław ze Skarbimierza ogłosił podobne poglądy. To była jednak forma kazania – bardzo szlachetnego i mądrego, ale nie było to jeszcze użycie argumentu prawnego w obliczu procesu międzynarodowego. Przewrotu w prawie międzynarodowym dokonał rycerz Cebulka, założyciel Radzynia Podlaskiego. I tego rodzaju odkrycia – zwracam się do Czytelników, Drodzy Państwo – powodują, że zwalniam, zatrzymuję się, chcę wydobyć, odkurzyć takich zapomnianych bohaterów i przywołać, bo myślę, że na to zasługują. Sądzę jednak, że mniej więcej roczny rytym ukazywania się kolejnych tomów zachowamy.

 

Rozmawiał:

Leszek Sosnowski